Źle, bardzo źle zabrali się do opisywania kolejnej odsłony w przerażającej sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika nasi politycy. Nie mogłem wyjść ze zdumienia, słuchając Pawła Grasia z Platformy Obywatelskiej, jak z kamienną miną wzywał nas do spokoju, cierpliwości i zaufania prokuraturze. Panie Pośle, ilu świadków musi z tej sprawy jeszcze zniknąć, byśmy wreszcie według pana mogli stracić cierpliwość? I by także pan dostrzegł, że to nie jest zwykła kryminalna sprawa?

Reklama

Zadziwiła mnie też reakcja Prawa i Sprawiedliwości od rana domagającego się odwołania ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Kto jak kto, ale PiS i Zbigniew Ziobro powinni doskonale wiedzieć, że nie jest oczywiste, iż Ćwiąkalski zaniedbał swoje obowiązki. To samo mogło się zdarzyć także za czasów Ziobry. Naprawdę wierzycie, że jego natychmiastowe odejście przybliżyłoby nas do prawdy choć o krok?

Choć właściwie może nie powinienem się dziwić. Obie partie idealnie weszły w swoje role. Ruszyła młócka.

Rzucona w tym kontekście przez PiS propozycja powołania sejmowej komisji śledczej jawiła się więc już tylko jako jej kolejny element. Ludzie PO pomyśleli - chcą na tym pojechać. A ludzie PiS - to może nas ponieść w górę. Tak działa przecież polityka.

Reklama

Ale w tej sprawie ta partyjna logika musi zostać odrzucona. Nie politycy są bowiem podmiotem tej strasznej historii, ale rodzina Olewników oraz każdy z nas. Nikt bowiem nie może ufać naszemu państwu, dopóki możliwe są takie zbrodnie i takie znikanie świadków. Nikt nie może spać spokojnie, jeśli podejrzenie, iż w systemie sprawiedliwości są ludzie władni kryć zbrodniarzy nie zostanie obalone lub ujawnione.

Na razie całe nasze doświadczenie podpowiada nam, że sprawa Olewnika ma drugie dno. Każdego, kto zetknął się z tą sprawą, uderza nieprawdopodobny wręcz zbieg - trwający latami - dziwnych przypadków, niemocy, obstrukcji i niechęci do jej wyjaśnienia. Tak działa mafia. Bo nie bałbym już się postawić tezy, że za mordem na Olewniku stała polska mafia mająca wtyki na szczytach władzy państwowej, swoich ludzi w więzieniach i chyba niestety także ochronę polityczną. Gdzieś na początku była gra o majątek rodziny. Na końcu jest eliminowanie tych, którzy za dużo wiedzą.

Musimy coś z tym zrobić. My - obywatele. Musimy wywrzeć na świat polityki nacisk, żeby zdecydował się na środek wyjątkowy, na coś, co pozwoli spojrzeć na tę sprawę okiem zewnętrznym. Darzony zaufaniem prokurator niezależny? Byłby niezły, ale nie mamy takiego narzędzia. Specjalny zespół prokuratorów? Był już na to czas. Zostaje komisja śledcza. To środek niepozbawiony wad, ale dający przynajmniej szansę na pozytywny finał. Był już taki moment - w czasie afery Rywina - kiedy zdał egzamin. W większości posłów w niej zasiadających zwyciężyło przekonanie, że dotykają tematu tak ważnego, że rola politruka zhańbiłaby ich na całe życie. Potem już, w kolejnych komisjach, było tylko gorzej. Ale to nie jest żaden argument za tym, by przynajmniej nie spróbować. Bo co mamy lepszego? Zaufanie do prokuratury? Z całym szacunkiem, w tej sprawie nie zostało go już wiele. Jest za to mocny argument za komisją - to niepolityczność tematu. Nie ma w nim przecież ani Kaczyńskiego, ani Tuska. Nie ma brudu za paznokciami PiS czy PO. Jeśli więc tego nie potrafiliby wyjaśnić polscy posłowie, jeśli nie potrafiliby dostrzec wzburzenia wyborców, to trzeba by postawić pytanie, po co nam w ogóle są potrzebni. Tak więc - powtórzmy - komisja śledcza to narzędzie wrażliwe, skuteczne tylko w mądrych rękach. Ale co mamy innego?

Jeśli ktoś kiedyś będzie pisał polityczną historię Polski lat 90. i czasów obecnych, tę przerażającą historię też będzie musiał w niej zamieścić. Bo więcej mówi o Polsce współczesnej niż niejedna analiza socjologiczna. To już wiemy, zło już się dokonało. I tylko ostatni akapit wciąż jest do napisania.