W przyjętych w tym tygodniu założeniach do budżetu i Wieloletnim Planie Finansowym Państwa 2011 – 2014 rząd chwali się redukcją długu publicznego do PKB, 4-procentowym wzrostem gospodarczym i planowaną poprawą sytuacji na rynku pracy. Za tą fasadą dobrych informacji jest jednak drugie dno. Dalej będziemy się zadłużać, na rynku pracy wciąż nie widać fundamentalnej poprawy, a wzrost oscylujący wokół 4 proc. nie jest realizacją marzeń. Nie ma też zapowiedzi strukturalnych reform. Wieści nie są więc wystarczająco dobre. Marnujemy czas. Stać nas, nasze firmy, gospodarkę na więcej. Tyle że trzeba więcej wolności.
Rząd w planie chwali się, że relacja długu publicznego w stosunku do PKB zmaleje z 53 proc. w 2010 roku do 49,7 proc. w 2014 roku. Oczywiście dobrze, że tempo przyrostu długu będzie mniejsze, jednak nadal będziemy się zadłużać. W omawianym okresie – o kolejne 160 mld zł. Tempo jest więc niższe, ale wciąż szybkie. Co więcej, poprawa ta nie wynika ze strukturalnych reform uzdrawiających nasze finanse. Rząd sam przyznaje w dokumencie, że jest ona w sporej części wynikiem cięcia składki do OFE. W latach 2011 – 2014 da to rządowi 70 mld zł. Oprócz tego czynnikiem zmniejszającym zadłużenie mają być też „lokaty wolnych środków jednostek sektora finansów publicznych w ramach konsolidacji zarządzania płynnością” czy aprecjacja złotego. To bardziej kuglowanie niż reformowanie. Za to w funkcji 13. poświęconej zabezpieczeniu społecznemu i wspieraniu rodziny rząd wciąż przewiduje utrzymanie dotacji do systemów emerytalnych na obecnym poziomie. Nie ma mowy o reformie KRUS czy emeryturach górników.
Podobna refleksja nasuwa się przy analizie wskaźników dotyczących rynku pracy. Rząd przewiduje, że bezrobocie rejestrowane zmaleje z 10,9 proc. w tym roku do 8,5 proc. w 2014. Nawet jeśli ten scenariusz się sprawdzi, to poprawa nie zachwyca. Na przykład w uważanych za socjalne i bogatszych Niemczech bezrobocie wynosi już 6,3 proc., a wskaźnik zatrudnienia przekracza 70 proc. U nas wciąż oscyluje wokół 60 proc. Rząd nie wspomina o reformach, które poprawiłyby sytuację na rynku pracy – o likwidacji 4-letniego okresu ochronnego dla starszych osób, podniesieniu wieku emerytalnego, ścisłej kontroli przyznawania świadczeń socjalnych, które zniechęcają przecież do pracy, czy większej kontroli fikcyjnych często bezrobotnych. Po co narażać się wyborcom, skoro sytuacja się poprawiła. Ale nie tego potrzebujemy.
Bojaźliwy i z brakiem pomysłu. Raczej solidny administrator niż wizjoner. Taką generalną ocenę można wystawić rządowi po lekturze planu i założeń do budżetu. Nie jest oczywiście tak źle, jak to maluje opozycja (proponując równocześnie dodatki drożyźniane czy wyższe wydatki na pomoc socjalną), ale samozadowolenie Jacka Rostowskiego, który apeluje do prof. Balcerowicza, aby zdjął z ul. Marszałkowskiej licznik naszego długu publicznego, też nie jest uzasadnione. Rozwijamy się za wolno i w rękach rządu jest narzędzie, aby to zmienić. Polsce potrzeba jednak ludzi z wizją i pasją zmian. Takich, którzy uwolnią nas od państwowej kontroli, nadmiernego fiskalizmu, paternalizmu, biurokracji. Którzy usprawnią działanie państwa, którego praktycznie wszystkie instytucje pogrążone są w mniej lub bardziej głębokim kryzysie. Potrzeba nam mniej uśmiechów i PR, a więcej odważnych decyzji.
Reklama