Od wielu miesięcy szefowie MON i MSZ, a także sam premier Donald Tusk stawiają sprawę twardo: nie będzie zgody na budowę pod Słupskiem amerykańskich silosów rakietowych, jeśli Waszyngton nie pomoże zmodernizować polskiej armii, a w szczególności wyposaży ją w system obrony powietrznej nowej generacji. Te oczekiwania w wywiadzie dla Agencji Reutera Mull otwartym tekstem uznał za nierealistyczne.

Reklama

"Oni mają wielkie marzenia, jeśli chodzi o to, czego chcą. Ale to Polska będzie musiała zapłacić za większość działań modernizacyjnych, jakie przewiduje. Ważne jest nie tyle, by przybyć tam z wszystkimi tymi drogimi, nowoczesnymi rzeczami, ile realnie zapewnić rozsądne wykorzystanie tych środków, które mają. A mają oni bardzo ograniczoną ilość dolarów do wydania na obronę" - mówi o polskich władzach amerykański dyplomata.

Taka deklaracja stawia naszych negocjatorów pod ścianą. Najdalej w ciągu roku Polska musi zamówić nowy system obrony powietrznej, bo obecny, produkcji sowieckiej, przestanie działać w 2012 r. Jednak w budżecie MON nie ma kolosalnych środków, jakie trzeba przeznaczyć na zakup baterii typu Patriot czy THAAD.

Pozycja polskiego rządu jest tym trudniejsza, że z rezerwą do jego żądań wobec Amerykanów podchodzi Lech Kaczyński. "Dobrze by było, gdyby te rokowania zakończyły się sukcesem. Natomiast oczekiwania ze strony polskiej są dobre, dopóki są realne" - ostrzegł wczoraj prezydent.

Reklama

Winę za impas w rozmowach były szef naszej dyplomacji Dariusz Rosati obarcza natomiast Waszyngton. "Amerykanie muszą zrozumieć, że ich udział w modernizacji polskiej armii to warunek wstępny porozumienia w sprawie tarczy. Wypowiedź Mulla jest mało dyplomatyczna, bo nie komentuje się w trakcie rokowań stanowiska drugiej strony, i to w taki sposób" - uważa.

Polscy negocjatorzy nie chcą jednak zrywać rokowań z Waszyngtonem. I starają się umniejszać rangę oświadczenia zastępcy sekretarza stanu.

"To jest urzędnik średniego szczebla, który nie podejmuje decyzji. Spodziewamy się w najbliższych tygodniach spotkania Radosława Sikorskiego z Condoleezzą Rice w sprawie tarczy. Podczas niedawnej rozmowy w Izraelu George Bush zapewnił prezydenta Kaczyńskiego, że Amerykanie pomogą w modernizacji naszej armii. Gdyby tego nie chcieli, nie zaangażowaliby do prowadzonych od paru tygodni bardzo konkretnych rozmów z nami setek ekspertów" - przekonuje DZIENNIK wiceminister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski.

Reklama

Zdaniem wiceszefa MON Bronisława Komorowskiego prowadzone obecnie rozmowy z Amerykanami, które mają doprowadzić do przedstawienia w lipcu wspólnych rekomendacji dla rządów Polski i USA, są obiecujące.

"Rozmawiamy o 10 programach modernizacji naszej armii, w tym zakupu nowych helikopterów, bezzałogowych samolotów, modernizacji marynarki wojennej i oczywiście systemów obrony powietrznej" - ujawnia naszej gazecie.

"Zgadzamy się też co do oceny zagrożeń dla Polski w przyszłości i sposobu zapobiegania im" - podkreśla. Ale i Komorowski przyznaje: na razie nie ma żadnych ustaleń, czy i w jakim stopniu Amerykanie mieliby pomóc kupić Polsce nowy sprzęt. "Jedno jest już pewne: nic nie dostaniemy za darmo" - mówi Komorowski.

p

Kuźniar: Po prostu powiedzmy Amerykanom „nie”

Jędrzej Bielecki: Amerykański negocjator ostrzegł Polskę: za modernizację armii zapłacicie sami. To rzeczywiste stanowisko Waszyngtonu czy taktyczna zagrywka?

Roman Kuźniar*: Nie sądzę, aby to była taktyczna zagrywka. Nigdy nie sądziłem, że amerykańskie stanowisko może być inne. Ta administracja z całą pewnością nie liczyła się z koniecznością inwestowania w polską armię w zamian za budowę bazy tarczy antyrakietowej.

Amerykanie nie mają pieniędzy?

To nie wchodzi w grę. Projekt obrony rakietowej otwiera przed amerykańskimi koncernami zbrojeniowymi zamówienia warte kilkadziesiąt miliardów dolarów. W tym kontekście półtorej czy dwa miliardy dolarów na polską armię to są śmieszne pieniądze. Więcej: to nie jest projekt, który odpowiada na jakieś konkretne zagrożenie, tylko wielkie przedsięwzięcie biznesowe.

A więc nie chodzi tylko o bezpieczeństwo?

Polska popełniła wielki błąd taktyczny na wstępie. Rządy Millera, Belki i Kaczyńskiego, a także prezydent Lech Kaczyński wielokrotnie deklarowali, że nasz kraj przyjmie z przyjemnością tę bazę na swoim terytorium. Amerykanie doszli więc do przekonania, że decyzja polityczna została podjęta, a negocjacje mają tylko dotyczyć technicznych aspektów inwestycji. Dziś w Waszyngtonie wciąż się uważa, że obecny polski rząd nie będzie miał dość siły politycznej, aby wytrzymać presję samego sojusznika amerykańskiego oraz presję prezydenta Kaczyńskiego i odrzucić projekt tarczy.

Gdyby rząd to zrobił, można by też odnieść wrażenie, że Polska przestraszyła się gróźb Rosji.

To kolejna pułapka, w którą Polska dała się złapać. Nasi politycy mówili przecież, że jeśli Rosja protestuje przeciw temu projektowi, to tym bardziej musi on powstać. Takie rozumowanie przypomina ślepą uliczką. To zresztą niejedyna pułapka, w którą wpadliśmy. Na ostatnim szczycie NATO Amerykanie przeforsowali zapis, że tarcza służy bezpieczeństwu całego Sojuszu. Jeśli odrzucimy amerykańską ofertę, może powstać wrażenie, że nie dbamy o bezpieczeństwo Sojuszu czy wręcz działamy na jego szkodę. Amerykanie są doświadczonymi, ale też bezwzględnymi negocjatorami.

Jak więc rząd powinien się teraz zachować?

Skorzystać z rady Nancy Reagan dla amerykańskich nastolatek, które w latach 80. XX wieku masowo zachodziły w ciążę: „Just say no”. Po prostu powiedzmy, nie.

*Roman Kuźniar, profesor Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego