Janusz Palikot - jak sam o sobie mówił, patriota PO - odetchnął z ulgą. Prezydium klubu Platformy Obywatelskiej ukarało go jedynie naganą na piśmie.
Skruszony polityk, stojąc na konferencji prasowej w różowym garniturze, mówił o swoich dotychczasowych wypowiedziach o ojcu Tadeuszu Rydzyku, że były za daleko idące i zbyt mocne. I za chwilę powtórzył je, choć rzeczywiście łagodniej - bez słów o szatanie i kradzieży pieniędzy.
Palikot przyznał, że członek PO nie powinien używać w debacie publicznej takich słów. "Przykro mi, że sprawiłem ten kłopot. Rozmowa była dla mnie bolesna" - mówił.
Koniec tematu - do czasu?
Ciekawe, jak szczera jest skrucha posła. Już raz zapowiadał, że zamilknie - po aferze, która wybuchła, gdy na swoim blogu pytał o kondycję prezydenta.
Także dziś, przed werdyktem prezydium klubu, był dość rozmowny. "Kompromis jest możliwy, na pewno się dogadamy, Tadeusz Rydzyk się modli za mnie, będzie dobrze" - mówił w swoim stylu przed wejściem do sali, w której o jego dalszym losie decydowało szefostwo PO.
Palikot nie lubi być zawieszony
"Już raz byłem zawieszony jako uczeń w liceum. Pamiętam, że to nie było nic przyjemnego. Mam nadzieję, że tym razem mi się upiecze" - dodał poseł.
Wyjaśnił też, na czym polegało jego szkolne przewinienie. "Oficjalnie rada pedagogiczna stwierdziła, że mam zły wpływ na młodzież" - relacjonował. Ale zaraz potem przekonywał, że tak naprawdę chodziło o coś innego. "Był rok '80 czy '81, a ja domagałem się, by na lekcjach historii i przysposobienia obronnego mówić o Armii Krajowej i Katyniu" - wyliczał.