Nicolas Sarkozy przyjeżdża dziś do Warszawy. Głównym celem spotkania jest podpisanie porozumienia o partnerstwie strategicznym między Polską i Francją.

Wizyta, choć odwlekana od miesiąca, jest znakiem nowych czasów w naszych relacjach. Nie przypadkiem w przededniu przyjazdu swojego prezydenta Francuzi poinformowali o otwarciu rynku pracy dla obywateli dziesięciu nowych członków Unii. Beneficjentem tego kroku będą głównie Polacy. W ten sposób Sarkozy symbolicznie kończy epokę Jacquesa Chiraca pełną rezerwy wobec unijnych nowicjuszy, a przychylną Moskwie.

Francja postrzega Polskę jako jednego z potencjalnych liderów Unii Europejskiej i chce, by Warszawa - jako jedna z sześciu najważniejszych stolic - współdecydowała o losach Wspólnoty. Ten punkt widzenia jest zbieżny z aspiracjami Polski, co ma zostać potwierdzone w umowie o partnerstwie strategicznym, którą dziś podpisze Lech Kaczyński i Nicolas Sarkozy.







Reklama

p

Andrzej Talaga, Klara Klinger: Dzisiaj wraz z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim podpisze pan dokument o strategicznym partnerstwie między naszymi krajami. W jaki sposób odbije się ono na stosunkach oraz współpracy Polski i Francji w ramach Unii Europejskiej?
Nicolas Sarkozy, prezydent Francji: Cieszy mnie wizyta w Polsce, już druga od czasu mojej elekcji; mam nadzieję, że będzie ważnym momentem w stosunkach między naszymi krajami. To dla mnie okazja do spotkania się z prezydentem Kaczyńskim i premierem Tuskiem w chwili, kiedy Francja szykuje się do objęcia prezydencji Unii Europejskiej. Przykładam wielką wagę do stosunków francusko-polskich. Są one mocno zakorzenione we wspólnej historii, wzmocnione wyjątkowymi więzami, jakie łączą nasze społeczeństwa. Dziś - kiedy oba kraje działają wspólnie w ramach nareszcie zjednoczonej Europy - musimy jej nadać nowego rozmachu. Taki właśnie jest sens partnerstwa strategicznego, które zawrzemy. Pozwoli nam ono jeszcze lepiej współpracować w takich dziedzinach jak choćby rolnictwo czy energetyka, dla których zostały utworzone francusko-polskie grupy robocze. Musimy zrobić kolejny krok, zarówno w ramach współpracy dwustronnej, jak i europejskiej.

Celem mojej wizyty jest również przygotowanie francuskiej prezydencji w Unii Europejskiej, która rozpocznie się pierwszego lipca. Wiem, że oba kraje chcą, by Europa wypełniła swoje obowiązki. Musi to oznaczać postęp w wielu najważniejszych dziedzinach: polityce bezpieczeństwa i obronnej, energetyce, walce ze zmianami klimatycznymi czy w końcu wspólnej polityce rolnej. Musimy też przygotować wprowadzenie traktatu lizbońskiego, tak, by rzeczywiście mógł wejść w życie 1 stycznia 2009 r., jak zadecydowało 27 krajów członkowskich. Cieszę się, że Polska tak szybko ratyfikowała traktat. To konkretny, namacalny znak europejskiego zaangażowania waszego kraju. Bardzo pozytywny, zachęcający sygnał dla wszystkich Europejczyków.

Współpraca Polski i Francji mogłaby być jeszcze ściślejsza w ramach wąskiej grupy największych państw UE. Czy nadal popiera pan ideę powołania "wielkiej szóstki" unijnej - Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Włoch, Hiszpanii, Polski - nieformalnie kierującej pracami Unii? Jaka byłaby rola Polski w tej grupie?
Zasadą działania Unii Europejskiej jest współpraca wszystkich jej członków, niezależnie od tego, jak wielkie są to kraje, od jak dawna należą do UE, i jak są bogate. To naczelna idea, która doprowadziła do niezwykłego sukcesu Unii. Kiedy byłem ministrem spraw wewnętrznych, zaproponowałem stworzenie nieformalnej grupy pięciu największych państw Unii, a następnie zasugerowałem powiększenie jej o Polskę. Utworzenie takiej struktury wydawało się konieczne, by prowadzić skuteczną walkę z terroryzmem i zorganizowaną przestępczością. Obecnie ta nieformalna grupa istnieje nadal, składa się z ministrów spraw wewnętrznych 6 krajów, co dowodzi jej użyteczności. Ich współpraca dotyczy jednak bardziej specyficznej dziedziny i nie może być przeniesiona na inne pola. Oczywiście, w Europie złożonej z 27 państw, powstały nieformalne grupy porozumienia jak choćby Grupa Wyszehradzka, do której należy Polska. Jednak po objęciu prezydencji Francji w UE moja rola będzie polegać na tym, by zadbać o pełny udział wszystkich państw w procesie podejmowania decyzji. Jestem zdeterminowany, by tego dopilnować.

W oczach licznych krytyków Unia Europejska jest słabym organizmem, targanym konfliktami wewnętrznymi i podzielonym sprzecznymi interesami państw członkowskich. Czy pańskim zdaniem Wspólnota wyjdzie z tego impasu i stanie się czołowym graczem na arenie międzynarodowej dorównującym Stanom Zjednoczonym?
Nie podzielam tego pesymizmu, uważam, że jest niesprawiedliwy. To, czego udało nam się wspólnie dokonać, w Europie w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat, w sposób demokratyczny i pokojowy, nie ma precedensu w historii ludzkości. Połączyliśmy dwadzieścia siedem państw wokół tej samej ambicji osiągnięcia pokoju, demokracji, przestrzegania fundamentalnych praw, dobrobytu, obrony naszych wartości i interesów. A także włączyliśmy je do przestrzeni solidarności, konkretnej solidarności, z której dobrodziejstw Polska słusznie korzysta, tak jak inne państwa korzystały przed nią. Na całym świecie nie ma odpowiednika Unii i powinniśmy być z tego dumni. Oczywiście, daleko nam do doskonałości. W ostatnim dziesięcioleciu Europa poświęciła zbyt wiele czasu zastanawianiu się nad sobą. Traktat lizboński pozwala zakończyć tę fazę introspekcji i zamknąć rozdział reformy instytucjonalnej, daje także Europie prezydenta Rady UE i wysokiego reprezentanta [do spraw polityki zagranicznej - red.], dzięki którym jej głos będzie słyszany na całym świecie. To bardzo ważne i dlatego musimy być gotowi przed 1 stycznia 2009 r.: kto by nas w świecie zrozumiał, gdyby w chwili objęcia władzy przez nową administrację amerykańską Europa nie była gotowa do pracy? [Wybory w USA odbędą się w listopadzie 2008 r., formalne przekazanie władzy nastąpi w styczniu 2009 - red.]

Afirmacja Unii Europejskiej na scenie międzynarodowej oczywiście nie zagraża solidarności transatlantyckiej. Europa i Stany Zjednoczone nie są ani rywalami, ani konkurentami. W interesie naszego amerykańskiego partnera leży to, by Europa w pełni wypełniła swą rolę. Co nie oznacza, że we wszystkim się zgadzamy. Jednak poprzez dialog i dyskusję możemy doprowadzić do ewolucji poglądów Stanów Zjednoczonych w sprawach zasadniczych, takich jak choćby walka ze zmianami klimatycznymi.

Dzięki traktatowi lizbońskiemu Unia stanie się silniejsza na arenie międzynarodowej, ale gdzie przebiegają jej docelowe granice? Które nowe kraje mogłyby w przyszłości wstąpić do UE, a które nie? Polska popiera przystąpienie Ukrainy, sprzyja też kandydaturze Turcji oraz państw kaukaskich - Gruzji i Armenii. Czy ich akcesja jest w przyszłości możliwa i byłaby korzystna dla Unii?
Moje zdanie na temat kandydatury Turcji jest znane i nie uległo zmianie. Podstawowe pytanie dotyczy granic Unii Europejskiej: czy Unia powinna je posiadać (jak uważam), i gdzie powinny one przebiegać? To trudne sprawy i musimy nad nimi wspólnie pracować. Mam nadzieję, że Rada Mędrców, której utworzenie zaproponowałem, będzie mogła w sposób pogłębiony przemyśleć tę sprawę pod przewodnictwem Felipe Gonzaleza. Dla mnie rzeczą zasadniczą pozostaje to, by Unia Europejska nie stała się rozległym zbiorem krajów pozbawionym jedności, woli i społecznego wsparcia. Sprzeciwilibyśmy się wtedy ideałowi ojców założycieli, do którego jestem niezmiernie przywiązany - Unii nie tylko gospodarczej, ale także politycznej.

Podczas szczytu NATO w Bukareszcie zapowiedział pan powrót Francji do struktur wojskowych Sojuszu. Jednocześnie Paryż chciałby nadać tej organizacji wymiar "bardziej europejski", wzmocnić bezpieczeństwo na naszym kontynencie. Ta idea jest odmienna od koncepcji Amerykanów, którzy woleliby uczynić z NATO "globalnego policjanta" wysyłającego w świat siły interwencyjne. Czy te dwie wizje są możliwe do pogodzenia?
W Bukareszcie powiedziałem, że Francja jest członkiem Sojuszu Atlantyckiego od chwili jego stworzenia. Znajduje się wśród pierwszych państw, jakie wniosły swój wkład w Sojusz, szczególnie podczas operacji na Bałkanach i w Afganistanie. W pełni wywiązuje się ze swych zobowiązań wobec sojuszników w służbie międzynarodowego pokoju. Jednak tym, co nas przede wszystkim łączy, jest oczywiście artykuł piąty traktatu waszyngtońskiego dotyczący wspólnej obrony członków Sojuszu w przypadku ich zaatakowania, do którego jesteśmy bardzo przywiązani. Uważam, że udział w Sojuszu idzie w parze z zaangażowaniem na rzecz obrony europejskiej. Potrzeba nam obu, uzupełniają się nawzajem. Zresztą silna obrona europejska umocni skuteczność Paktu Północnoatlantyckiego, będzie można dzięki niej lepiej dzielić obowiązki wynikające z konieczności zapewnienia bezpieczeństwa transatlantyckiego. Te dwa cele nie są więc sprzeczne. Ta idea zyskuje szerokie poparcie w samym NATO, co prezydent Bush podkreślił w Bukareszcie. Cieszę się, że Francja i Polska są w tej kwestii zgodne, i chciałbym wam pogratulować decyzji przystąpienia do Eurokorpusu oraz za poparcie dla Europejskiej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony.

Francja nie poparła przyznania Gruzji i Ukrainie tzw. MAP, czyli szybkiej ścieżki do członkostwa w NATO. Czy to echo dobrych stosunków między Paryżem a Moskwą ukształtowanych za czasów pana poprzednika Jacquesa Chiraca?
Sojusz potwierdził w Bukareszcie w sposób uroczysty, że zamierza przyjąć w swe szeregi Ukrainę i Gruzję. Prośba o przyjęcie do NATO jest suwerenną decyzją każdego państwa i nikt poza Paktem nie ma prawa weta w tej sprawie. Ze swej strony członkowie NATO oświadczyli Ukrainie i Gruzji, że są gotowi przyjąć je do swego grona. Jednak takiej decyzji nie podejmuje się nierozważnie. Uznaliśmy również wspólnie, że kraje te nie spełniły wszystkich warunków koniecznych do przyznania im MAP. Przyjmując nowych członków, jesteśmy świadomi tego, co im dajemy, lecz również tego, jakiego wysiłku to od nich wymaga. Polska przystąpiła do NATO dziesięć lat temu. Była to wielka chwila. Przełom, do którego doszło zaledwie dziesięć lat po upadku komunistycznych rządów, wymagał znacznych wysiłków zarówno od Polski, jak i od jej armii. Są to sprawy poważne i złożone. Zmiany wymagają czasu. Jednak wyznaczyliśmy sobie spotkanie z Ukrainą i Gruzją. Na tym polega porozumienie bukareszteńskie. Wszyscy mieliśmy w tej sprawie jednolite zdania: Francja, Polska i cały Sojusz.

Rosja to inna sprawa. Zamierzam wykorzystać naszą prezydencję w Unii, aby poczynić postępy na drodze do zawarcia ambitnego porozumienia między Unią Europejską i Rosją. Musimy stać się dla siebie uprzywilejowanymi partnerami. Nie chcę jednak porozumienia, które zostałoby zawarte z krzywdą dla któregoś z partnerów.

Polska wysłała niedawno swoich pierwszych żołnierzy do Czadu w ramach misji UE. Czy widzi pan możliwość stworzenia w bliskiej przyszłości europejskich sił zbrojnych, które mogłyby przeprowadzać operacje stabilizacyjne na całym świecie? Jeśli tak, czy nie byłyby one konkurencją dla NATO?
Chciałbym pogratulować Polsce uczestnictwa w misji Unii Europejskiej w Czadzie. To przykład waszego zaangażowania we wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa Unii Europejskiej. Polska, podobnie jak Francja, uczestniczy również w operacjach prowadzonych przez NATO, szczególnie ISAF w Afganistanie. W ciągu kilku lat zajęliście przysługujące wam ważne miejsce w działaniach Europy na całym świecie. Cieszy mnie to. Przy okazji tych misji wojskowych, w którch działali nasi żołnierze ramię w ramię, odżyło francusko-polskie braterstwo broni. To potwierdza fakt, że Polska, która tak długo walczyła o własną emancypację polityczną i o wyzwolenie Europy, na nowo zajęła należną jej pozycję na naszym kontynencie.

Ważne jest, aby Polska zajęła miejsce, które jej przysługuje w misji umocnienia europejskiej obrony. Poglądy naszych krajów są w dużej mierze zbieżne i podczas francuskiej prezydencji w Unii Europejskiej będziemy pracowali wspólnie, gdyż obronność europejska to jeden z czterech jej priorytetów. Jestem przekonany, że zaangażowanie Polski i Francji przyczyni się do postępów nie tylko w obronie, ale i partnerstwie euroatlantyckim.


























p

Wywiad udzielony DZIENNIKOWI przez prezydenta Republiki Francuskiej z okazji drugiego szczytu francusko-polskiego w Warszawie.

Reklama