"Powiedziałem, że nie widzę podstaw do składania doniesienia i jak chce, to może zwalić wszystko na mnie. Za dwie godziny zadzwoniła i powiedziała, że będę świadkiem w sprawie" - opowiadał Miłoszewski kulisy sprawy dotyczącej nielegalnego - zdaniem prokuratury - udostępnienia materiałów ze śledztwa prezesowi PiS tuż po wygranych przez tę partię wyborach w 2005 roku.

Reklama

Miłoszewski twierdzi, że żadnych akt do Kaczyńskiego nie zabierał. "To były moje notatki i kserokopie zeznań świadków" - broni się. Jego zdaniem nie ma podstaw na oskarżenie ani Ziobry, ani jego. Tymczasem do sądu dyscyplinarnego trafił już wniosek o uchylenie mu immunitetu prokuratorskiego.

Prokurator zaprzeczył, by podczas dwugodzinnej rozmowy Kaczyński pytał, czy w aktach sprawy jest jego nazwisko. "Pan Kaczyński niewiele pytał. Ogólnie zapytał o postępy śledztwa i patologiczny system dostarczania ropy naftowej do Polski. Ale nie pytał o żadne nazwiska" - twierdzi Miłoszewski.