"Dobrze jest zobaczyć prezesa Kaczyńskiego uśmiechniętego" - cieszył się po spotkaniu szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak. I rzeczywiście jego klimat odbiegał od ostatnich politycznych starć rządu z opozycją. Ale do zgody w zasadniczych sprawach nie doszło. Ustalono jedynie dalszy sposób postępowania. Kolejne spotkanie ma się odbyć na początku grudnia. Do tego czasu debatę na temat daty wprowadzenia euro i związanych z tym korzyści i zagrożeń mają toczyć eksperci.

Reklama

Wiadomo jednak, że zdecydują argumenty polityczne, bo warunek postawiony przez PiS jest jasny: "O tym, czy Polska ma wejść do strefy euro w 2012 r., ma zadecydować suweren, czyli musimy zadecydować w referendum - mówił po spotkaniu szef klubu PiS Przemysław Gosiewski. Jeśli w referendum wygra "tak", PiS zgodzi się na zmiany konstytucji. I właśnie tu jest pole konfliktu z rządem,

bo Platforma mówi: najpierw zmiana konstytucji, a potem referendum. Taki harmonogram wynika z rządowej "mapy drogowej" dojścia do euro. Czy porozumienie jest więc możliwe? Jak się jednak dowiadujemy, choć PO cały czas namawia PiS do zmiany konstytucji przed referendum, to na poważnie bierze pod uwagę wariant PiS, czyli odwrotny.

"Jeśli nie będzie innej metody, by zmienić konstytucję, to co będziemy mogli zrobić?" - zastanawia się jeden z ministrów PO. "Musimy jednak mieć gwarancję, że PiS po referendum dotrzyma słowa" - dodaje.

Reklama

Teraz PO proponuje referendum razem z wyborami do europarlamentu 7 czerwca przyszłego roku. Taki termin podał w zeszłym tygodniu wicepremier Grzegorz Schetyna. Politycy Platformy nie ukrywają, że przy takim scenariuszu referendalne starcie wyostrzy spór i napędzi wyborców obu wielkim partiom. Taka oferta zwiększy też frekwencję.

Rozstrzygnięcia mają zapaść w ciągu dwóch tygodni: i w PiS, i w PO. Platforma ma jednak jeszcze jeden problem: jeśli dogada się z PiS, może mieć kłopot w koalicji, bo w tej sprawie małe partie nie zgadzają się z dużymi. PSL i SLD są za szybkim wprowadzeniem euro, ale referendum nie chcą. Boją się, że wybory do europarlamentu staną się plebiscytem potęg i doprowadzą do marginalizacji słabszych. "To jest po prostu gra między PiS a PO" - mówił po spotkaniu Wojciech Olejniczak.