Elżbieta Radziszewska odpiera zarzuty: "Najpierw trzeba się uderzyć we własne piersi. Gdyby SLD, który rządził 8 lat, uczynił więcej na rzecz walki z dyskryminacją, dzisiaj nie byłoby z tym tyle problemów. A ja pracy mam aż nadmiar".

Konferencja, którą SLD planuje zwołać w przyszłym tygodniu, może być dopiero początkiem ataków na minister Radziszewską. Bo politycy lewicy nie wykluczają, że zażądają, by pełnomocniczka ds. równego traktowania wytłumaczyła się z tego, co robi na posiedzeniu sejmowej komisji zdrowia. A gdyby to nie wystarczyło, to będą zabiegać, aby informację o działalności Radziszewskiej przedstawił w Sejmie premier.

Reklama

Skąd taka determinacja? "Pani Radziszewska praktycznie nic nie robi. Symbolem tego jest choćby brak jakiejkolwiek aktywności w internecie" - argumentuje rzecznik SLD Tomasz Kalita. I dodaje: "Nie realizuje też unijnych projektów, przez co tracimy znaczące środki unijne".

Podobnie działalność Radziszewskiej ocenia Katarzyna Piekarska. "Jedynym medialnym wydarzeniem było jej powołanie. Premier mógł nie powoływać tego urzędu, bo efekt i tak byłby taki sam" - mówi wiceszefowa SLD.

Gorzkich słów nie szczędzi Radziszewskiej także jej poprzedniczka. Magdalena Środa zarzuca, że minister nie ma pojęcia, co dzieje się w środowiskach kobiecych, że nie nawiązała żadnych kontaktów z organizacjami pozarządowymi oraz że brak jej kompetencji do sprawowania tego urzędu. "Ma za to miły kącik w kancelarii premiera, lancie, trzech kierowców. I jeździ po świecie. Możliwe, że to zaspokaja jej ambicje" - ironizuje Środa. "Jedyna jej medialna deklaracja była taka, że ona nie jest Kaszpirowskim i nie może się zająć wszystkim. W związku z tym nie zajmuje się niczym" - kwituje.

Reklama

Zastrzeżenia do Radziszewskiej ma też PiS. Joanna Kluzik-Rostkowska próbuje, po prawdzie, bronić minister PO. "Nie do końca jest to jej wina. Bo dano jej stanowisko, ale nie dano możliwości działania. Nie dostała ani budżetu, ani ludzi" -mówi posłanka PiS. Ale jednocześnie zastrzega: "Ale jakby chciała, to sama mogłaby sobie to wywalczyć. Najbardziej mnie denerwuje, kiedy mówi, że ona jest od koordynowania pracy ministerstw. Przecież od tego jest premier!"

Radziszewska jednak nie zgadza się z tymi zarzutami. "Spotkałam się ze wszystkimi organizacjami pozarządowymi zajmującymi się sprawami kobiet. I dobrze wiem, co dzieje się we wszystkich tych środowiskach. Razem z Ministerstwem Pracy powołałam też zespół ds. kobiet, który skupia prawie 30 organizacji zajmujących się właśnie problemami kobiecymi. Takiego zespołu nikt nigdy nie miał" - mówi Radziszewska. Podkreśla, że nie wszyscy rozumieją, na czym polega jej praca. "Moje stanowisko nie jest kontynuacją tego, co robił SLD, ani tego co robiła AWS, ani PiS. To jest coś nowego. Takie stanowisko antydyskryminanta, który koordynuje, monitoruje pracę całego rządu w tym zakresie" - zaznacza.