Jacek K. wielokrotnie do tej pory zeznawał w prokuraturze. Zawsze pewny siebie, wiele razy prosił śledczych, żeby sprawdzili go na wykrywaczu kłamstw. Do wczoraj w sprawie porwania najbliższego przyjaciela występował jedynie jako świadek.

Reklama

>>> To nowa szansa na wyjaśnienie sprawy Olewnika

To właśnie on został przesłuchany jako jeden z pierwszych świadków w śledztwie, które w 2001 r. prowadziła rejonowa prokuratura z Płocka. Jego wersja wydarzeń była klarowna: krytycznego dnia, 27 października 2001 r., po imprezie w domu Krzysztofa Olewnika został odwieziony do domu w Drobinie (alibi dawały mu była żona i matka). Następnego dnia rano jechał do pracy w Płocku. Po drodze nie mógł się dodzwonić do Krzysztofa. Około 9 rano pojechał do niego do domu. Zobaczył ślady krwi. To on wezwał ojca porwanego - Włodzimierza Olewnika i policję. Nie wchodził do środka, żeby nie zacierać śladów. Porywaczy nie zna, nie ma nic wspólnego z tą sprawą.

Jacek K. był przesłuchiwany wielokrotnie, przez policję, CBŚ i kilku prokuratorów. Prześledziliśmy jego zeznania: z czasem wracała mu pamięć. Z miesiąca na miesiąc, a później z roku na rok, mówił coraz więcej, zdradzał nowe okoliczności.

Reklama

>>> Przeczytaj komentarz Wojciecha Cieśli i Michała Majewskiego

Prokuratura ustaliła na przykład, że telefon, którego używał Krzysztof, był aktywny jeszcze przez miesiąc po porwaniu. To pozwalało lansować tezę o samouprowadzeniu. Jacek K. zeznał później w sądzie, że kilka razy próbował się dodzwonić do porwanego wspólnika. Bez skutku. Tyle, że prawdopodobnie telefon Olewnika nigdy nie był czynny po jego uprowadzeniu. Maszty zarejestrowały jego duplikat.

Na taką wersję wskazują dowody, które zdobyła prokuratura. Telefon Krzysztofa Olewnika był zarejestrowany na firmę Krupstal. Dwa tygodnie po porwaniu Jacek K. zgłosił się do operatora i jako przedstawiciel Krupstalu zażądał duplikatu karty SIM z telefonu Olewnika! Prawdopodobnie dwa razy włożył ten duplikat do aparatu. I właśnie te razy zostały odnotowane przez operatorów. To pozwoliło na powstanie tezy o samouprowadzeniu. Jacek K. trzymając telefon z duplikatem karty wspólnika kierował więc śledztwo na ślepe tory.

Reklama

Prokuratura sprawdziła też bilingi: wynika z nich, że Jacek K. kłamie: nie próbował nigdy dodzwonić się na telefon Olewnika. Po co miałby to robić, skoro to on miał duplikat karty SIM, czyli de facto telefon Olewnika.

Telefonu Olewnika nikt też nie odbierał. Jak już napisaliśmy, aparat dwa razy połączył się ze stacjami przekaźnikowymi telefonii komórkowej. Raz z nadajnikiem na trasie Drobin-Płock, drugi raz w Płocku przy ul. Gierzyńskiego. W tym samym czasie i z tymi samymi nadajnikami łączyła się komórka Jacka K. To oznacza, że K. był w tym samym czasie i miejscu co telefon porwanego.

>>>Przeczytaj, dlaczego komisja w sprawie Olewnika jest konieczna

Czy to przypadek, że Jacek K. kilka razy kierował śledztwo w ślepe zaułki? Przykład: wkrótce po porwaniu opowiedział prokuraturze o braciach S. z północnej Polski, z którymi razem z Olewnikiem handlowali maszynami rolniczymi. Zasugerował, że S. podejrzanie wcześnie wiedzieli o porwaniu. I że prowadzą nie do końca czyste interesy. Prokuratura wykluczyła późnej udział braci z całej historii, ale musiała przez kilka miesięcy sprawdzać ten wątek.

WEŹ UDZIAŁ W SONDZIE: