Strata najbliższego, trauma ciągnąca się ponad siedem lat, ale też ogołocenie ze sporego majątku - takie są konsekwencje porwania Krzysztofa dla rodziny Olewników. Przez lata rozgrywania się tej historii różnej maści oszuści, obiecując pomoc, wyciągnęli od rodziny blisko 2 mln zł. Do tego dochodzi jeszcze 300 tys. euro okupu, czyli ponad 1,3 mln zł, po cenach z połowy 2003 r., gdy Olewnikowie przekazywali pieniądze kidnaperom.

Reklama

Teraz rodzina chce się skoncentrować na wyjaśnieniu do końca okoliczności uprowadzenia i zabójstwa, potem ma przyjść czas na finansowe rozliczenie się z bandytami, którzy wzięli okup, i z naciągaczami, którzy mamili najbliższych.

>>> Przeczytaj, kto w otoczeniu Krzysztofa Olewnika pracował dla mafii

Odszkodowania od ukaranych porywaczy zostały zasądzone przez sąd. Tyle że trójka z nich nie żyje. Rodzina Olewników, jak mówi jej pełnomocnik Ireneusz Wilk, na pewno będzie dochodziła pieniędzy od żony Wojciecha Franiewskiego, herszta porywaczy. Nie została ona skazana w procesie, ale najbliżsi Olewnika są przekonani, że wiedziała o wszystkim - zasłaniała matami działkę, na której przetrzymywano porwanego, przebywała w domu, gdzie był więzień, kupowała dla niego jedzenie. Z pieniędzy z okupu od Olewników Franiewscy wyremontowali dom w Kałuszynie, zbudowali kominek, kupili meble do mieszkania, dwa samochody i motocykl.

Reklama

Olewnikowie biorą też pod uwagę wytoczenie dużego procesu cywilnego oszustom, którzy wyciągnęli od nich w sumie blisko dwa miliony złotych. "W mocny sposób, czyli tak, by udowodnić to przed sądem, udokumentowane jest okradzenie nas z kwoty półtora miliona złotych" - mówił nam Włodzimierz Olewnik.

Najwięcej, bo niemal milion, wyłudził Andrzej Król pseudonim Gruby. Olewnikom, jako "informatora z Pomorza" i pomocnika, polecił go detektyw i były poseł Krzysztof Rutkowski. W rzeczywistości Król był przestępcą. "Gruby" przynosił informacje bezwartościowe, z kolei wiadomości o samym Królu wskazywały, że może być związany z porywaczami. Jeden ze świadków widział go na podwórku domu Wojciecha Franiewskiego. W 2007 r. "Gruby" został skazany za wyłudzenie pieniędzy od Olewników. Zapadł się pod ziemię. Wydano za nim list gończy. W ręce policji wpadł dopiero pod koniec zeszłego roku. W śledztwie pojawiło się podejrzenie, że "Gruby" pieniędzmi od Olewników dzielił się z Rutkowskim. Ten jednak nie dostał zarzutów. Publicznie bronił się, że do poszukiwań Olewnika dołożył z własnej kieszeni.

160 tys. zł za swoje usługi zainkasował inny przestępca, Eugeniusz Drohomirecki vel "Gienek". Jego do Olewników przyprowadził Grzegorz Korytowski, były polityk SLD i dyrektor w PKN Orlen, a prywatnie kolega "Gienka". Za wyłudzenie Drohomirecki odpowiedział przed sądem, a Korytowski uniknął podobnych zarzutów. Pieniądze od rodziny Olewników, rzekomo na lornetkę potrzebną do poszukiwań, trafiły też do policjanta Wojciecha Kęsickiego. Dostawał też lokalny dziennikarz z Płocka, który miał wśród miejscowych przestępców rozpytywać, czy nie wiedzą, co stało się z młodym Olewnikiem.

Reklama

"Chodzi o zasadę. Taką, że pieniądze nie powinny zostawać u ludzi, którzy je wyłudzili. Żeby były jasne: Olewnikowie nie chcą tych pieniędzy dla siebie, bo uważają, że są splamione krwią Krzysztofa. Chcą, by poszły na dobroczynny cel, na przykład na operacje ratujące życie dzieciom" - mówi mecenas Wilk.

p

Ćwiąkalski: ta sprawa nie wyjdzie poza lokalny układ

"Sprawa Krzysztofa Olewnika nie wyjdzie poza szczeble lokalne. Nie wierzę, by mózg siedział w Warszawie i stamtąd sterował porwaniem i zabójstwem" - mówi Zbigniew Ćwiąkalski, który trzy tygodnie temu przestał być ministrem sprawiedliwości. Ćwiąkalski nie zgodził się z opinią, że przełom w sprawie, czyli zatrzymanie Jacka K., to zasługa nowego ministra Andrzeja Czumy. "To nie jest tak, bo na to złożyły się działania prokuratorów prowadzone przez wiele miesięcy. Zresztą zastępca prokuratora generalnego Jerzy Szymański powiedział na konferencji prasowej, że to nie jest tak, że prokuratorzy doznali nagle iluminacji i wpadli na trop Jacka K. Tylko jest to żmudna, benedyktyńska praca z wielu miesięcy" - powiedział Ćwiąkalski. Bezpośrednią przyczyną jego dymisji pod koniec stycznia była samobójcza śmierć w więzieniu Roberta Pazika, trzeciego skazanego w procesie porywaczy Olewnika.