Inne

Pierwsza połowa 2008 roku. Dilerzy polskich banków zaczynają gwałtownie szukać przedsiębiorstw, które chciałyby postawić na wzmocnienie naszej waluty.

Rozpoczyna się intensywna kampania marketingowa. Przedstawiciele banków wydzwaniają do firm, odwiedzają ich prezesów. Docierają nawet do najmniejszych przedsiębiorstw, które zajmują się eksportem i dla których silny złoty oznacza mniejsze zyski. Tłumaczą, że oferują zabezpieczenie przed ryzykiem dalszego umacniania się naszej waluty. Niektórzy na poparcie swoich słów przedstawiają prognozy kursów - z dzisiejszej perspektywy wręcz nieprawdopodobne. Z jednej z nich wynikało, że 1 euro będzie warte w lutym 3,33 zł! (tymczasem dziś za euro trzeba zapłacić 4,9 zł).

>>> Przeczytaj więcej o raporcie w sprawie opcji

Reklama

Wiele firm podpisuje umowy, nie mając świadomości, że w rzeczywistości biorą udział w ryzykownej grze, na której mogą stracić miliony. Taki obraz wyłania się z analizy Pawła Karkowskiego, doktora ekonomii z firmy doradczej GreenCapital. Karkowski współpracuje z firmami, które straciły na opcjach. W ramach swoich badań przeprowadził rozmowy z prezesami 92 przedsiębiorstw, analizował dokumenty, a także rozmawiał z pracownikami banków, którzy sprzedawali opcje przedsiębiorcom.

Reklama

Większość (aż 95 procent!) umów, które zbadał ekonomista, podpisano w lipcu 2008 r. - czyli w momencie, gdy złoty był najsilniejszy. Parcie było tak duże, że transakcje zawierano przez telefon. Dopiero potem bankowcy przesyłali do firmy "potwierdzenie zawarcia umowy", która ma klienta "zabezpieczyć przed ryzykiem kursowym". Przypadek? Skąd taka gorączka na rynku? Na podstawie rozmów z dilerami Karkowski ustalił, że wszystko zaczęło się za granicą. To tam był od początku zeszłego roku wielki popyt na instrumenty finansowe, które dają zysk przy wzroście kursu euro.

Ciekawe, że polskie banki nie domagały się niemal żadnych zabezpieczeń od klientów, którym sprzedawały ryzykowne opcje. Dlaczego? Karkowski stawia tezę, że bankowi dilerzy nie chcieli straszyć przedsiębiorców: "Nieżądanie zabezpieczeń mogło wynikać z próby niewywoływania u klientów świadomości, że nabywają produkt tzw. ryzyka" - napisał ekonomista.

Reklama

Dlatego dziś nie tylko przedsiębiorcy, ale też polskie banki są w trudnej sytuacji. Karkowski przytacza przykład firmy, która straciła na opcjach 90 mln zł. W rubryce wartość zabezpieczenia zapisano słowo "brak". "Polskie banki na sto procent na tym stracą. Nie ściągną tak ogromnych pieniędzy z firm. Zyskają banki zachodnie, z którymi nasze banki będą się musiały rozliczyć" - mówi DZIENNIKOWI Paweł Karkowski.

"Ten raport jest bardzo wnikliwy i ciekawy" - komentuje mecenas Przemysław Cichulski z warszawskiej kancelarii prawnej Rymar i Wspólnicy. "Wynika z niego, że banki nie informowały klientów o poziomie ryzyka i w ten sposób przyczyniły się do powstawania strat. Mógł tu wystąpić konflikt interesów. Banki z jednej strony występowały jako doradcy przedsiębiorców, a z drugiej były stroną umów".