Dowództwo Operacyjne wyjaśnia, że patrol, w czasie którego zginął Polak, był częścią trwającej w dystrykcie Ajristan od miesiąca operacji "Over the top". "Jej głównym celem jest wsparcie Afgańskich Sił Bezpieczeństwa w zapewnieniu względnej stabilizacji przed planowanymi wyborami prezydenckimi" - wyjaśniają wojskowi. Jednym z jej elementów są właśnie patrole rozpoznawcze.

Reklama

>>>Ranni żołnierze mają pretensje do rządu

Akcja nie jest łatwa. Z uwagi na położenie nie można używać sprzętu bojowego, m.in. śmigłowców. "Występują tam liczne załomy skalne oraz tereny pokryte zaroślami, stwarzających możliwość organizowania zasadzek i jednocześnie utrudniającymi lokalizację przeciwnika" - czytamy w raporcie.

W poniedziałkowym patrolu brało udział 12 Polaków, 25 wojskowych afgańskich i 25 tamtejszych policjantów. Jak podaje raport, "głównym zadaniem patrolu było sprawdzenie rejonu prawdopodobnego składowania broni i materiałów wybuchowych".

Reklama

Wojskowi zdążyli przejść przez miejscowość Usmankhel, przeprawili się przez strumień i dotarli na skraj lasu. Była godzina 7:30 czasu lokalnego, gdy padły pierwsze strzały. To była przygotowana przez talibów zasadzka. Polaków i Afgańczyków mogło ostrzeliwać nawet 100 bojowników.

>>> Polski żołnierz zginął od kul talibów

Policjanci i żołnierze afgańscy sami próbowali odeprzeć ogień talibów. Bojownicy byli jednak silniejsi. Wtedy wkroczyli Polacy. Jednak zasadzka była świetnie przygotowana - wojskowi zostali zaatakowani od tyłu.

Reklama

"Polscy żołnierze byli podzieleni na dwie grupy. W związku z ostrzałem z tyłu dowódca patrolu zdecydował się na ich połączenie i całością sił rozpoczął wycofanie do pobliskich zabudowań. Zajęto pozycje obronne wokół dwóch budynków oddalonych od siebie o ok. 30 m" - czytamy w raporcie.

czytaj dalej



Wezwano także wsparcie powietrzne. Niecałą godzinę od ataku samoloty były już na miejscu. Na stanowiska talibów spadła bomba.

Jednak strzały wciąż padały. "Na jednym z budynków znajdował się strzelec sił rebelianckich (prawdopodobnie wyposażony w karabin wyborowy), który prowadził ogień do żołnierzy znajdujących się wokół drugiego budynku" - raportują wojskowi. Zastrzelić snajpera próbował kapital Daniel Ambroziński. "Oddał w jego kierunku strzały, a następnie wychylił się ponownie, by sprawdzić rezultaty prowadzonego ognia" - czytamy w raporcie. Właśnie wtedy padł strzał - kula trafiła Polaka w klatkę piersiową.

Kolejne minuty były dramatyczne. "Dowódca patrolu próbował ewakuować kpt. Ambrozińskiego, w tym celu odciągnął go na odległość ok. 30m i wezwał ratownika medycznego, samemu przystępując do reanimacji" - napisano w raporcie. Wezwano także pomoc medyczną. Żołnierze próbowali reanimować kapitana, ale w ich kierunku wciąż padały strzały. W końcu ratownik medyczny stwierdził: kapitan Ambroziński nie żyje.

>>> "Najlepsi odchodzą pierwsi"

Gdy okazało się, że rannych zostało także trzech innych żołnierzy, dowódca patrolu podjął decyzję: wycofujemy się. Była godzina 9:45, gdy postrzelonych wojskowych zabrał amerykański MEDEVAC.

"Dowódca patrolu zdecydował o powrocie wraz z czterema żołnierzami na śmigłowcu po kpt. Ambrozińskiego, który wylądował ok. 500 m od miejsca jego pozostawienia. Żołnierze dotarli na miejsce pieszo" - raportuje wojsko. Jednak tam na Polaków czekało kolejne niebezpieczeństwo.

>>> Wrócili po kolegę. Sami stali się celem

"Dowódca patrolu podczas identyfikacji stwierdził, że nie jest to ciało kpt. Ambrozińskiego. Ponadto, żołnierze dostrzegli zwłoki bez butów z założoną na gołe ciało kamizelką, a wokoło leżały zawleczki od granatów. Prawdopodobnie pod ciałem były podłożone odbezpieczone granaty" - czytamy w raporcie. Ale to nie wszystko: podejrzane było także to, że ciało leżało na brzuchu, podczas gdy żołnierze zostawili je na plecach.

czytaj dalej



Polacy zaczęli się wycofywać do śmigłowca, kiedy dowódca jeszcze raz poszedł sprawdzić, czy nagie ciało to nie zwłoki polskiego kapitana. I po raz drugi upiewnił się, że talibowie przygotowali nową zasadzkę. W raporcie nie wyjaśniono okoliczności odnalezienia ciała kpt. Ambrozińskiego.

Po tragicznym patrolu zdecydowano się wysłać w rejon walk śmigłowce. Polskie maszyny były wspierane przez Amerykanów. Żołnierzy ostrzelano, m.in. z granatnika.