Z naszych informacji wynika, że na same spoty w telewizji publicznej z udziałem „aniołków Jarosława”, czyli posłanek Joanny Kluzik-Rostkowskiej, Grażyny Gęsickiej i Aleksandry Natalli-Świat, PiS wyda ponad 1,6 mln zł, i to już po udzielonych rabatach. A reklamówki są nadawane jeszcze w Polsacie, TVN i TVN24. "Za wszystko powinniśmy zapłacić mniej niż cztery miliony" - zapewnia rzecznik PiS Adam Bielan.

Reklama

Pierwsze cztery dni medialnej kampanii kosztowały PiS aż 700 tys. zł brutto (dane AGB Nielsen Media Research). Od czwartku do niedzieli wyemitowano bowiem aż 61 spotów. Jak na razie najwięcej wydano w Polsacie, bo 342,5 tys. zł, najmniej w TVN 24 – 37,5 tys. zł.

Politycy PiS nieoficjalnie mówią, że kampania „Czyny, nie cuda” będzie tańsza niż spoty „Mordo ty moja”, które pokazywano w czasie ostatniej kampanii parlamentarnej. Poza tym nie bez znaczenia jest to, że emisję przygotowano na styczeń i luty, bo wtedy czas reklamowy w telewizjach jest tańszy niż wiosną czy jesienią.

Kampania jest finansowana z subwencji budżetowej, którą PiS otrzymało za zeszły rok. Według danych Państwowej Komisji Wyborczej wynosiła ona 35,5 mln zł.

Reklama

Spot reklamowy przygotował i wyprodukował dom produkcyjny Odeon, jeden z największych i najlepszych na rynku. To była kolejna współpraca PiS i tej firmy. Jak udało nam się dowiedzieć, PiS za przygotowanie spotu zapłaciło ok. 150 – 180 tys. zł. To średnia półka jak na filmy reklamowe. W tym przypadku najdroższa okazały się postprodukcja (np. udźwiękowienie) oraz sprzęt, m.in. to, że reklamówkę nagrywano na taśmie filmowej. Odeon odpowiadał za całość przygotowań łącznie z reżyserią i montażem, partia dostarczyła „aktorów” i pomysł na klip.

PiS udało się za to zaoszczędzić na kongresie programowym, który odbył się w miniony weekend. Ile konkretnie? "Tego jeszcze nie wiemy" - mówi Bielan. Kongres odbywał się w hali targowej w Nowej Hucie, a nie w hotelu. "Co tu dużo mówić. Ta hala z zewnątrz wyglądała jak jakaś hurtownia" - mówi jeden z uczestników. Poza tym zaoszczędzono na jedzeniu.

Partia zapłaciła tylko za noclegi posłów, reszta delegatów musiała płacić sama, choć wynegocjowano im rabaty. Delegaci narzekali też, że brakowało jedzenia, a kawa kończyła się po dwóch godzinach. "A nowej nie było" - opowiada jeden z uczestników kongresu.