Moje serce tego nie wytrzyma

"Wsadzili mnie na łóżko i wywieźli. Tak po prostu wyrzucili mnie ze szpitala. Jak oni mogli..." - szepce pani Zyta. "Przecież każdy lekarz dobrze wie, że w moim stanie takie wycieczki ze szpitala do szpitala mogą się skończyć tragicznie. Jak widać, walka o podwyżki jest dla tych ludzi najważniejsza na świecie. Ważniejsza nawet od życia ludzi, którymi się opiekują. To straszne" - mówi drżącym głosem staruszka.

Reklama

Przerwali terapię, bez niej umrę

72-letni Adolf Sak co 12 tygodni przychodzi na oddział urologiczny szpitala w Bełchatowie. Musi brać bolesne zastrzyki. "Żyję tylko dzięki nim. To takie zabezpieczenie przed rozwojem nowotworu" - tłumaczy mężczyzna. Bełchatowianin wczoraj także przyszedł do szpitala, ale tym razem musiał odejść z kwitkiem.

"Pocałowałem po prostu klamkę. Okazało się, że oddział jest zamknięty. Nie powiesili nawet kartki, dlaczego i gdzie można teraz znaleźć pomoc. Nie wiem, co ze mną będzie, bo lekarze mówili mi wcześniej, że mojej terapii nie można przerywać. Widać jednak, że moje zdrowie i życie już przestało się dla nich liczyć" - dodaje z wyrzutem mężczyzna.

Leżę w szpitalu i mnie nie leczą

Los, który spotkał 84-letnią Stanisławę Galos, dzieli coraz więcej Polaków. Starsza kobieta spod Krakowa przez cały dzień nie mogła się dostać do żadnego z krakowskich szpitali. Kiedy w końcu przyjęto ją na oddział, lekarze powiedzieli, że nie będą jej leczyć. Przerażona kobieta nie wie, co robić. A kiedy "Fakt" w jej imieniu zapytał o to wiceministra zdrowia Jarosława Pinkasa, odpowiedź dosłownie zmroziła. "Pacjentka powinna zadzwonić do NFZ i zapytać, gdzie są szpitale, które ją przyjmą" - wyjaśnił Pinkas. To skandal!

Stanisława Galos od kilku lat ma poważne kobiece dolegliwości. Gdy w piątek po południu starsza kobieta poczuła między nogami wilgoć i straszny ból w dole brzucha, wiedziała, że stało się coś strasznego. Jak się później okazało, odkleiła się jej macica i drogi rodne. Resztkami sił zadzwoniła do syna, Jana Galosa, a ten natychmiast wezwał karetkę. Ambulans pojawił się w miarę szybko. "Wtedy jeszcze myślałem, że moja stara matka ma jakieś prawa jako pacjent. Ale to wszystko okazało się złudą" - mówi "Faktowi" rozżalony syn chorej kobiety.





Reklama

Karetka zawiozła Stanisławę Galos do szpitala wojskowego. Jako kombatantka wojenna z legitymacją kombatancką była pewna, że zostanie przyjęta i lekarze zajmą się nią troskliwie. Niestety, nie została przyjęta na oddział. Dlaczego? Bo lekarze w szpitalu wojskowym strajkują. Karetka musiała więc zabrać kobietę z ambulatorium i poszukać jej innego miejsca. "A wtedy tak strasznie bolało. Każdy ruch był nie do zniesienia" - opowiada skazana na poniewierkę staruszka.

Ambulans zawiózł ją do Szpitala im. Narutowicza. Tutaj też odmówiono jej przyjęcia. Chociaż lekarze jeszcze w nim nie strajkowali, przygotowywali się właśnie do przerwania pracy. "Próbowałem dodzwonić się i dowiedzieć, gdzie ktoś będzie mógł przyjąć mamę. Po trzech godzinach nie wytrzymałem. Zadzwoniłem do Szpitala im. Narutowicza i nakłamałem, że jestem dobrym znajomym pani dyrektor Renaty Godyń-Swędzioł" - mówi trzęsącym się głosem Jan Galos. "Tak nakłamałem, że choć nie znam dyrektorki szpitala, po <znajomościach> w końcu mamę przyjęto" - przyznaje się do fortelu.

Niestety. W Szpitalu im. Narutowicza okazało się, że szpitalne łóżko niczego nie załatwia. Stanisława Galos piątkową noc przeleżała w sali i nikt się nią nie zajął. Na drugi dzień, w sobotę, Jan Galos usłyszał od lekarzy, że jego mamie nikt teraz nie pomoże. "Proszę poszukać innego szpitala, który podejmie się zabiegu i leczenia. My tego nie zrobimy" - powiedziano mężczyźnie. A jemu dosłownie opadły ręce.

Reklama

"To jest skandal. Moja mama, której odklejona macica grozi poważnymi konsekwencjami, nawet w szpitalu nie może liczyć na leczenie" - rozpacza Jan Galos. "W takim razie wytłumaczcie mi, kto ma ją leczyć, jeśli nie lekarze? Czy oni nie mają sumień?" - pyta. W odpowiedzi na prośby syna chorej staruszki "Fakt" postanowił poszukać pomocy w samym Ministerstwie Zdrowia. Przecież to rząd jest odpowiedzialny za zdrowie i życie Polaków. Niestety, okazało się, że ministrowie nie mają pomysłu na jakikolwiek ratunek dla pozostawionych samym sobie pacjentów. "Jeżeli lekarze protestują, to protest nie powinien dotykać pacjentów. Jeżeli zakładnikiem czyni się cierpiącego pacjenta, to jest to dramat" - odpowiedział banałami Jarosław Pinkas.

W takich warunkach nie da się wyzdrowieć


58-letni Józef Gałecki spędził w bełchatowskim szpitalu około dwóch tygodni. Leżał na oddziale kardiochirurgicznym połączonym z oddziałem internistycznym. Wczoraj został wypisany do domu. Choruję na rozedmę płuc. Właśnie dostałem wypis - cieszył się wczoraj w rozmowie z Faktem. Ale jego dobry humor nie miał nic wspólnego ze stanem zdrowia. Po prostu cieszę się, że mnie tu nie będzie - mówił. W szpitalu w Bełchatowie jest teraz ok. 400 pacjentów. I coraz większy bałagan. Nie ma lekarzy. Nikt nie wie, co dalej z pacjentami i czy będą mogli dalej tu leżeć - wyjaśnia. Mam nadzieję, że nie będę musiał tu szybko wracać.

Nikt nie wie, co będzie dalej z moim sercem

55-letni Wiesław Kaczmarczyk leży na oddziale kardiologicznym w szpitalu wojewódzkim w Radomiu. Od lat cierpi na chorobę wieńcową. Jego stan jest tak zły, że mężczyzna powinien mieć przeszczep serca. Ale gdzie?

Boję się o swój los i o to, co będzie dalej - mówi Kaczmarczyk. Chciałbym, żeby lekarze dogadali się jakoś z rządem, bo jest bardzo źle - dodaje. Żeby wrócić do zdrowia, musi przejść przeszczep serca. Na razie nie ma dla niego dawcy. Ale kiedy taki się znajdzie, i tak nikt w radomskim szpitalu nie będzie mógł zrobić mu operacji. Lekarze przyznają, że pacjenta trzeba będzie przewieźć do jakiejś innej kliniki, najlepiej w Warszawie. Ale do jakiej? Tego nie wiedzą. Coraz więcej szpitali bowiem strajkuje i nie prowadzi planowanych wcześniej zabiegów.








Wiesław Kaczmarczyk boi się o swoje życie. Leży wprawdzie na oddziale kardiologicznym, ale wie, że w jego szpitalu większość lekarzy prowadzi strajk głodowy i chodzi na zwolnienia. Najwięcej na chirurgii. "Co się ze mną stanie, jak nagle poczuję się gorzej" - pyta cierpiący chory.

Wiem, że zadbają o mnie tylko do środy

72-letni Władysław Cyniak z Radomska cierpi na cięką astmę. Od tygodnia leży w szpitalu w Bełchatowie. Trafił tam, bo żadne leki nie przynosiły mu ulgi. Teraz jest mu lepiej. Ale niebawem jego stan znów może się pogorszyć.

"Wiem, że pewny jako tako swego losu mogę być tylko do środy. Później nie wiadomo, co ze mną będzie" - mówi "Faktowi" pacjent bełchatowskiego szpitala. Teraz dostaje zastrzyki i jest nawet zadowolony z opieki. Ale dyrekcja szpitala w każdej chwili może zadecydować o zamknięciu oddziałów i przeniesieniu pacjentów do innych klinik. "Jak to możliwe, że zamyka się oddziały? Niech rząd w końcu coś z tym zrobi!" - woła. "Jeśli tak ma wyglądać leczenie, to ja wolę cierpieć w domu" - denerwuje się.