Wczoraj, by nie marnować już ani dnia, posłowie z komisji: finansów publicznych, polityki społecznej, rodziny i spraw kobiet oraz samorządu terytorialnego zebrali się o godzinie 7 rano. Opowiedzieli się za przywróceniem funduszu. Za późno jednak było, by wprowadzić ten punkt do porządku obrad Sejmu. Winą za to Joanna Kluzik-Rostkowska, minister pracy i polityki społecznej, obarcza posłów PO i SLD.

Reklama

"Chcieli zrobić wszystko, aby kolanem upychać projekty z powrotem w komisjach. Bo zależy im, aby to nie PiS przyczynił się do uchwalenia dobrych ustaw" - mówi DZIENNIKOWI minister.

PO z kolei uważa, że PiS już dawno powinien był zająć się ustawą o funduszu, a skoro zwlekał, to teraz sam jest sobie winny.

"Na chwilę przed końcem kadencji odżywają projekty, na których do tej pory PiS nie zależało" - twierdzi poseł Jakub Szulc z PO, członek sejmowej komisji finansów publicznych. "Nie zależało, bo mogły nadwyrężyć finanse państwa. Teraz raptem, kiedy rządy PiS-u się kończą, partia wpisuje projekty do porządku obrad, nawet gdy są nie dopracowane" - ocenia poseł Szulc.

Reklama

Z rozpaczą sejmowym przepychankom przygląda się Beata Mirska, szefowa stowarzyszenia "Damy radę", które powstało w 2004 r. po likwidacji funduszu i zajęło się pomocą samotnym matkom, gdy zostały bez środków na utrzymanie dzieci.

"Od kiedy zlikwidowano fundusz, a w życie weszła nowa ustawa o świadczeniach rodzinnych, coraz więcej dzieci trafia do domów dziecka ze względu na niewydolność ekonomiczną rodziców" - mówi DZIENNIKOWI Mirska. "Kobiety muszą kombinować, np. pracować na czarno, aby móc otrzymać większy zasiłek na dziecko, bo nie daj Boże, zarobi złotówkę więcej i nie dostanie świadczeń".

Mirska, która sama wychowuje trójkę dzieci, porównuje swoją sytuację za czasów działania funduszu i po tym, jak w maju 2004 r. zaczęło obowiązywać nowe prawo. Przed 2004 r. miała zasądzone po 350 zł alimentów na każde dziecko. Jeśli jej dochody nie przekraczały 630 zł na osobę, dostawała pełne alimenty. Teraz największy zasiłek, jaki może dostać, to 250 zł i to, o ile nie ma miesięcznie na osobę więcej niż 291,5 zł dochodu. Jeśli przekroczy tę sumę to dostanie najwyżej 120 zł zasiłku na dziecko.

Reklama

"Gdybym drugi raz wyszła za mąż, już nie miałabym prawa do żadnego zasiłku, a to że mój były mąż nie płaci alimentów, nikogo by nie obchodziło. Bo obecna ustawa nie dotyczy mężatek" - mówi z goryczą.

Gdyby fundusz powrócił do świadczeń, uprawnione byłyby osoby o dochodzie nie wyższym niż 725 zł na członka rodziny. Świadczenia należałyby się nawet rodzicom bez orzeczonego rozwodu lub separacji. Dostaliby je rodzice (na dziecko do 18 roku życia lub bezterminowo na dziecko niepełnosprawne), których partner nie płaci alimentów, a komornik bezskutecznie od dwóch miesięcy próbuje je ściągnąć.

Wysokość świadczenia byłaby zgodna z wysokością alimentów orzeczonych przez sąd, jednak nie wyższa niż 500 zł. Dodatkowo według ustawy dłużnicy alimentacyjni byliby karani już za sam fakt niepłacenia alimentów, bez względu czy narażają dziecko na biedę. PiS-owski projekt zmierza bowiem także do wzmocnienia ściągalności alimentów i zastąpienia egzekucji komorniczej egzekucją administracyjną - alimenty ściągałby z dłużników urząd skarbowy.

"Ten projekt to dla nas jedyna szansa" - pogania posłów szefowa "Damy Radę". "Jeśli go teraz nie zatwierdzą, zaprowadzimy nasze dzieci do poselskiej stołówki, żeby zobaczyły jak wygląda prawdziwy obiad".