Donald Tusk wystąpił w środę w Strasburgu z okazji rozpoczętego 1 lipca przewodnictwa Polski w Radzie UE, zyskując pochwały nie tylko od rodzimych chadeków, ale i socjaldemokratów, liberałów czy Zielonych.

Reklama

"Mimo skromnych narzędzi, jakie są w dyspozycji prezydencji, mimo czasu kryzysu, który tak dotkliwie odczuwamy, jestem przekonany, że dołożymy dużo polskiego entuzjazmu, energii, optymizmu, który pozwolił nam przejść przez kryzys dosyć bezpiecznie, bo naprawdę wierzymy w Europę - zapewnił Tusk. - Chcemy wspólnie z wami doprowadzić do tego, żebyśmy otworzyli na nowo rozdział inwestycji w Europę, abyśmy na nowo wszyscy uwierzyli w Europę".

"Wspaniałe wystąpienie! Jeszcze Europa nie zginęła, póki my żyjemy - powiedział po polsku lider socjaldemokratów Martin Schulz, parafrazując polski hymn. "Jest pan jednym z nielicznych, którzy nie zmierzają dziś w kierunku nacjonalizmu i populizmu" - chwalił lider liberałów Guy Verhofstadt, były premier Belgii. Zdeklarowany federalista i autor książki "Stany Zjednoczone Europy" zapraszał Tuska do przeniesienia się z chadecji do frakcji liberalnej. "Rzadko kto, jak pan, zdołał zdefiniować ideę europejską" - powiedziała współszefowa Zielonych Rebecca Harms. A lider chadeków Joseph Daul żartował nawet, że należy przedłużyć polską prezydencję.

Tusk zjednał do siebie liderów PE nie tylko polskimi priorytetami na półroczną prezydencję, ale deklaracjami o potrzebie utrzymania integracji europejskiej, ochrony Schengen i przeciwdziałania tendencjom eurosceptycznym. "Europa to najlepsze miejsce na ziemi. Nikt niczego lepszego nie wymyślił - zapewnił premier, przypominając, że integracja europejska była odpowiedzią na pierwszą i drugą wojnę światową i jest "najlepszym wynalazkiem, który chroni nas przed samymi sobą".

Reklama

Deklaracje Tuska nabrały jeszcze większego proeuropejskiego wydźwięku na tle wypowiedzi kilku eurosceptyków, głównie z Holandii i Wielkiej Brytanii. Holenderski europoseł Barry Madlener powiedział, że w przeciwieństwie do tego, co mówi Tusk, "nie chcemy rumuńskich żebraków, bezrobotnych Polaków w Holandii, nie chcemy płacić na Grecję i nie chcemy europejskich podatków; nie chcemy Turcji w Europie". To rasizm - odpowiedział mu socjalista Martin Schulz.

Równie gorące były wymiany zdań między polskimi europosłami różnych partii. Zbigniew Ziobro (PiS) zarzucił rządowi RP ograniczanie wolności mediów. Powiedział m.in.: "To za pana rządów funkcjonariusze służb specjalnych uzbrojeni w broń ostrą wkroczyli do mieszkania internauty, studenta, tylko dlatego, że prowadził krytyczną wobec władzy stronę internetową, by go zastraszyć i zarekwirować komputer". "Czy pamięta pan rząd, w którym był pan ministrem sprawiedliwości, gdy uzbrojone bandy atakowały ludzi? W Polsce o szóstej rano zamykano ludzi do więzienia, a jedna z pań, którą chcieliście zamknąć, popełniła samobójstwo?" - ripostował Marek Siwiec (SLD).

W innej wymianie zdań Michał Kamiński (PJN) skrytykował deputowanych PiS: "Ja bardzo popieram eksport z Polski, natomiast nie popieram eksportu obciachu z naszego kraju".

Reklama

Jacek Protasiewicz (PO) przepraszał za to, że "europosłowie przenoszą na forum PE kampanię wyborczą i prowadzą polsko-polskie spory". Marek Migalski (PJN) odpowiedział, że "przyczyną tego jest Tusk, który zdecydował się na wybory podczas prezydencji".

Przysłuchujący się tym wystąpieniom premier nie zareagował; kamery pokazały go, gdy rękami zakrywał twarz (kiedy była mowa o gnębieniu wolności mediów w Polsce). Na koniec debaty wyjaśnił, że termin wyborów wyznacza konstytucja, a nie rząd.

Po debacie, na konferencji prasowej Donald Tusk przyznał, że "jest pod wrażeniem" uzyskanego poparcia. Zapewnił, że nie przygniata go ciężar oczekiwań wobec polskiej prezydencji; dodał, że "ludzie przygnieceni ciężarem nie są zdolni do działania". Także szef Komisji Europejskiej Jose Barroso ocenił wystąpienie jako "inspirujące". "Polska przynosi pozytywny przekaz dla przyszłości UE, że ta rozszerzona Unia powinna teraz się pogłębiać" - powiedział.