Sawicka miała wielkie plany – dzięki politycznym znajomościom zamierzała, jak mówiła, kręcić lody nie tylko przy okazji załatwiania ułatwień na budowę, ale także przy prywatyzacji szpitali. Chwaliła się biznesmenom – Tomkowi i Markowi, w rzeczywistości agentom CBA – swoimi wpływami.

Reklama

Do tego pierwszy macher, partnerka z mojej grupy, dzisiaj sama przewodnicząca komisji zdrowia – opowiadała, sugerując, że może wiele załatwić dzięki Ewie Kopacz, która szefowała wówczas sejmowej komisji zdrowia.

Wiele opowiadała o tym, że po wyborach prawdziwie dochodowy biznes będzie robiony na prywatyzacji służby zdrowia i cały czas powtarzała, że musi się dostać do parlamentu, by trzymać rękę na pulsie. – Jak to ruszy, to ci będą mieli farta, którzy pierwsi będą to wiedzieć – mówiła agentom i dodała, że "pilnuję tego tematu".

Przedwczesne rozwiązanie parlamentu w 2007 r. było dla Sawickiej szokiem: – K..., na własne życzenie! – nie mogła zrozumieć decyzji swojej partii, która doprowadziła do skrócenia kadencji parlamentu.

Bo aby działać dalej z biznesmenami, musiała wrócić na Wiejską. Sawicka miała nadzieję dostać się do Senatu: – Wiesz, senator jeździ po świecie, nawiązuje kontakty, poza tym prestiż – rozmarzała się w rozmowie z agentem Tomkiem. A agentowi Markowi tłumaczyła: – Mnie tam jest obojętne, równie dobrze mogę być panią senator, więcej czasu może być na biznes – mówiła bez ogródek i wyjaśniała, że w izbie wyższej parlamentu „roboty nie ma prawie wcale”.

Reklama

Ale na kampanię wyborczą potrzebne były Sawickiej pieniądze. Jak wyjaśniała agentom, oficjalnie może dysponować tylko kwotą 35 tys. zł, resztę musi załatwić inaczej. Dlatego 100 tys. w dwóch ratach wzięła od rzekomych biznesmenów.

Czytaj więcej w "Fakcie": Ostatnie zdjęcie prezydenta z tupolewa>>>