Włodzimierz Cimoszewicz zdecydował się opowiedzieć o tym, jak to się stało, że zamieszkał na wsi. Do wielkiej przeprowadzki doszło w 1985 roku, kiedy były premier był jeszcze wykładowcą na uniwersytecie. W Warszawie na uczelni miałem kłopot, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. W dodatku nasze dzieci były alergikami. Były uczulone na miasto, bez przerwy chorowały - tłumaczy.

Reklama

Nie ukrywa, że życie na wsi był najlepszym okresem dla jego rodziny. On sam zaś odreagował lata spędzone w mieście, gdzie - jak mówi - "męczył się psychicznie". Odebrałem późną, ale bardzo ważną lekcję życiową. Taką, że nie wolno się bać jakichkolwiek zmian - przyznaje.

Opowiada również o dzieciach, które wybrały życie na emigracji, gdzie - jak zapewnia - do wszystkiego dochodziły same. One same o tym zadecydowały i oboje zaczynali od niesamowitej harówy - podkreśla były premier. Jako przykład podaje córkę, która na uczelni w USA śpiewała w chórze gospel. Jako żyła jedyną białą osobą w gronie śpiewaków, szkoła zdecydowała się wesprzeć ją stypendium. Byłem wtedy premierem i przeciętny człowiek w Polsce pewnie myślał, że zarabiam jakieś potworne pieniądze. (...) Ale stać mnie było tylko na to, żeby miesięcznie posyłać jej 500 dolarów. Akurat, żeby mogła opłacić pokój - wspomina Cimoszewicz.

Opowiada też o tym, co skłoniło córkę d wyjazdu za granicę - była to m.in. przemoc i groźby, jakie je spotykały. Moje dzieci były ofiarami agresji wielokrotnie, przy zdumiewającej, rozczarowującej bezradności państwa i służb państwowych - mówi były premier. Wylicza, że jego syn i córka kilkanaście razy padały ofiarą agresji fizycznej. Jakaś grupa młodych ludzi zaatakowała syna, okradli go, trochę poszturchali. Moja córka siedziała latem z koleżanką na warszawskim placu Konstytucji w kawiarnianym ogródku. Raptem jakiś mężczyzna złapał ją od tyłu za szyję ramieniem i zaczął ciągnąć - opowiada Cimoszewicz. Jak mówi, poza tym były listy z pogróżkami. Zapewnia, że nie wykorzystywał swych wpływów, by interweniować w tej sprawie.

Reklama

Włodzimierz Cimoszewicz przyznaje również, że dzisiejszej polityce trzyma go coraz mniej, i że obecna kadencja senatora może być jego ostatnią w parlamencie i w ogóle w polityce. Chociaż, jak stwierdza, ma wiedzę i umiejętności, które pozwoliłyby mu być dobrym prezydentem. Udało mi się zdobyć sporo wiedzy na temat prawa, spraw międzynarodowych i gospodarki. I to doświadczenie ma wymiar praktyczny. Takich ludzi jest w polskiej polityce bardzo mało - mówi bez fałszywej skromności. Ale zaraz dodaje, że jego kandydowanie w ogóle nie wchodzi w grę, ponieważ nie ma on zaplecza ani politycznego, ani finansowego.