Jarosław Kaczyński przyznał w rozmowie z "Do Rzeczy", że w razie zdecydowanej wygranej PiS to on obejmie stanowisko premiera. Wyjaśniał, że prof. Piotr Gliński był kandydatem na fotel szefa rządu tylko w razie dymisji gabinetu Donalda Tuska.

Reklama

Przyznał jednak, że rola prof. Glińskiego nie została jeszcze zakończona. - Przed wyborami do Sejmu są wybory prezydenckie. (...) Zresztą niedługo go zobaczycie w nowej roli - mówił Kaczyński. Nie przesądzał, czy Piotr Gliński będzie kontrkandydatem dla Bronisława Komorowskiego, przyznał jedynie, że Polska byłaby szczęśliwym krajem, gdyby miała takiego prezydenta.

Dopytywany o personalia przyszłych ministrów, których widziałby w swoim rządzie, unikał konkretów. Jednak o Antonim Macierewiczu, którego typuje się na szefa MON, mówił w samych superlatywach, choć przyznał, że nie ma on najłatwiejszego charakteru. - Jest człowiekiem, dla którego nie ma żadnych przeszkód - ściany przechodzi - mówił.

Wiele zarzutów miał za to do ministrów obecnego rządu, m.in. Radosława Sikorskiego i Bartłomieja Sienkiewicza. O szefie MSZ mówił, że brakuje mu kompetencji, a sytuacja na Ukrainie sprawiła, że pozostał z ręką, ale także głową w pewnym staromodnym, porcelanowym naczyniu. Ministrowi spraw wewnętrznych z kolei wytykał przeszłość w Urzędzie Ochrony Państwa, do którego - jako całości - ma zarzut braku weryfikacji funkcjonariuszy służb PRL.

Reklama

- Rządy Tuska w ogóle można opisać jako emanację systemu restauracyjno-petryfikacyjnego - podsumowywał.