Deputowani, którzy zrezygnowali z ubiegania się o reelekcję lub nie zostali ponownie wybrani do Parlamentu Europejskiego, otrzymają pełne wynagrodzenie za lipiec – 8020,53 euro brutto. Dodatkowo, jeśli pojawili się na wczorajszej sesji choćby na chwilę i podpisali listę obecności, będą uprawnieni do dziennej diety w wysokości 304 euro.
Miesięczną pensję dostaną więc nawet ci posłowie, którzy nie pofatygowali się wczoraj do Strasburga. Wszystko przez nietrafiony pomysł przyspieszenia o dwa tygodnie wyborów do Parlamentu Europejskiego. Dotychczas mieszkańcy UE wybierali przedstawicieli w pierwszej połowie czerwca. W tym roku jednak od tej reguły zrobiono wyjątek.
Oficjalnie chodziło o to, żeby przyspieszyć prace nad wyborem nowej Komisji Europejskiej. W ten sposób eurodeputowani mogliby zagłosować nad jej nowym przewodniczącym jeszcze przed wakacjami. Było to tym ważniejsze, że na mocy zapisów traktatu lizbońskiego przewodniczący KE był po raz pierwszy wybierany przez Radę Europejską w porozumieniu z PE. W praktyce oznaczało to, że zwycięska frakcja w PE, czyli Europejska Partia Ludowa, zaproponowała Radzie swojego kandydata Jeana-Claude’a Junckera. Ten został wybrany mimo silnego oporu brytyjskiego premiera Davida Camerona.
Za przyspieszeniem terminu wyborów stał również powód nieoficjalny, a mianowicie Zielone Świątki. W pierwotnej wersji, zgodnej z dotychczasową praktyką, głosowanie przypadłoby na weekend poprzedzający to święto. A to oznaczałoby, że w krajach, w których jest to dzień wolny od pracy – m.in. w Niemczech czy Polsce – wyborcy wyjechaliby na długi weekend i nie stawili się przy urnach. W warunkach malejącej frekwencji w eurowyborach na całym kontynencie politycy nie chcieli dawać wyborcom dodatkowych pretekstów dla nieobecności przy urnie. Podobno największe obawy perspektywa długiego weekendu budziła u polityków w Berlinie, a największych ubytków we frekwencji spodziewano się w Bawarii.
Reklama
Na strasburskich korytarzach można jednak usłyszeć jeszcze jedną wersję. Przyspieszając wybory, parlamentarna administracja chciała zaoszczędzić na lipcowych pensjach odchodzących posłów. To wszystko jednak okazało się kosztownym i niezgodnym z prawem niewypałem. Jak zauważyli bowiem posłowie z komisji konstytucyjnej, w traktatach unijnych jest zapisane, że kadencja deputowanego trwa pełne pięć lat, czyli 60, a nie 59 miesięcy. A pozbawienie posłów lipcowych poborów równałoby się ze skróceniem kadencji, co ma także znaczenie przy naliczaniu składek emerytalnych (emerytura to 3,5 proc. poselskiego uposażenia za pełen rok spędzony w parlamencie).
Reklama
Jedynym sposobem na uniknięcie kolizji prawnej było więc wypłacenie parlamentarzystom poborów za lipiec. Mimo że jedynym dniem, w którym mieli się oni pojawić w parlamencie, był 1 lipca. A jedyne, co mieli tam do zrobienia, to pójście na posiedzenie grup politycznych, bowiem w głosowaniach nad nowym prezydium PE odchodzący posłowie już nie brali udziału.
Pełne wynagrodzenie otrzymają także eurodeputowani, którzy nie przyjechali do Strasburga. Korzyść ze skrócenia kadencji jest zatem prawie żadna – wiele decyzji personalnych i tak zostanie podjętych po wakacjach.
Zamieszanie, które nie pomoże w dobrym PR tej instytucji, wprowadzono więc niepotrzebnie. Tak samo, jak nie pomagają mu liczne przywileje i dodatki, jakimi cieszą się posłowie w trakcie kadencji. Ten park parlamentarnych limuzyn z kierowcami, którymi mogą się poruszać po mieście, i atrakcyjnie rozliczana kilometrówka, która w przypadku cotygodniowych dojazdów własnym samochodem do Brukseli pozwala na podwojenie pensji.
Parlament dba również o swoich byłych członków. Eksposłowie po jednej, pięcioletniej kadencji mogą liczyć na wypłacaną przez sześć miesięcy odprawę w wysokości miesięcznego uposażenia. Ma ona ułatwić „przejście do cywila”. Przez trzy miesiące są także uprawnieni do otrzymywania połowy środków na utrzymanie biura, czyli ponad 2 tys. euro, głównie po to, aby móc spokojnie skończyć umowy najmu.
Jednak nieprawdą jest to, co napisał w książce „Parlament antyeuropejski” ekseuroposeł Marek Migalski – byli posłowie nie mogą latać za darmo do Brukseli. Są też pozbawieni drobniejszych przywilejów, jak opłaty za taksówki.