Grzegorz Osiecki: Ewa Kopacz zapowiadała rząd merytoryczny. Ma taki?
Jarosław Flis: Każdy premier musi tak mówić. Mamy dosyć typowy bigos rządowy składający się z wielu elementów. W tym sensie ten rząd nie odbiega od innych gabinetów ani w Polsce, ani poza nią. Są ministrowie koalicjanci, są kluczowi przedstawiciele frakcji, jak Schetyna czy Grabarczyk. Są osoby mające pozycję medialną, ale nie polityczną – takie, za którymi nikt się nie ujmie, jeśli trzeba będzie je odwołać – jak Kluzik-Rostkowska czy Arłukowicz. Są też osoby, z którymi premier jest w dobrej komitywie i które dają jej poczucie, że nie czuje się obco, jak dwie nowe panie minister.
Są też ministrowie zapewniający premier bezpieczeństwo merytoryczne na newralgicznych kierunkach. Tak jak poprzednio była Bieńkowska, a teraz Siemoniak. Ludzie, którzy kontrolują strategiczne sektory, ale nie mają ambicji politycznych i drygu do knucia. Jest też parę takich osób jak minister finansów, który jest ściśle merytoryczny, i zawsze można powiedzieć, że rząd jest otwarty na bezpartyjnych fachowców. Więc rząd jest typowy i problemy też takie będą.
Ten gabinet będzie spajać PO, jak chciała Kopacz?
Reklama
Ten układ wygląda tak, jakby jego celem było przetrwanie Platformy jako ugrupowania i jednocześnie by nikt z tej partii nie zdobył przewagi nad resztą. Na pewno kluczowy problem ostatnich lat, czyli konflikt na linii Tusk – Schetyna, znalazł niebanalne rozwiązanie. Obecność Schetyny i Halickiego w rządzie to złagodzenie tego sporu. Lecz jest w tym wyraźny duch Tuska – czyli zasada każdemu to, na czym mu najmniej zależy.
Reklama
Gdyby spytać Schetynę, kim chciałby zostać, to odpowiedź, że szefem MSZ, byłaby jedną z ostatnich. Formalne uzasadnienie, że idzie tam, bo szefował sejmowej komisji spraw zagranicznych, jest śmiechu warte. Można to raczej interpretować jako możliwie największe ograniczenie możliwości budowania swojej pozycji, pomimo zasiadania w rządzie. W MSZ można budować swój prestiż czy sławę celebrycką, ale akurat to Schetynę najmniej interesuje. Wzięcie Schetyny do rządu jest potwierdzeniem, że informacje o jego politycznej śmierci są przesadzone.
Jak pan ocenia pierwsze wypowiedzi pani premier na temat polityki wschodniej?
Może to nie katastrofa. Jednak trudne do odczytania przesłanie połączone z w zasadzie seksistowską uwagą na temat zachowania mężczyzn i kobiet w sytuacji zagrożenia są wpadką. Są argumentem dla tych, którzy od pojawienia się kandydatury Ewy Kopacz stawiają pytania o jej predyspozycje do roli premiera. Przecież nie trzeba było być geniuszem, by wpaść na to, że jedno z pierwszych pytań dziennikarzy będzie dotyczyło kwestii Ukrainy i możliwości wysyłania tam broni. Albo współpracownicy Ewy Kopacz powinni przygotować reakcję na takie pytanie, albo powinna być na nie gotowa sama Kopacz.
To rząd Tuska czy Kopacz?
Dziś to rząd wielkiej niewiadomej, dopiero się uciera. Na pewno nie jest to rząd przeciwko Tuskowi. Tak samo jak nie jest to rząd rozpisany samodzielnie przez Tuska. Nominacje na ministrów spraw wewnętrznych czy infrastruktury i rozwoju to wskazania Ewy Kopacz. To osoby, z którymi jest blisko i którym może zaufać.
Te kandydatury są niewiadomą, lecz niepewność dotyczy wszystkich dziedzin. Nie wiadomo, jak się skończy ściągnięcie Grabarczyka i Schetyny do rządu. Może to rozładować konflikty i spowodować, że powstanie jedna drużyna, ale tak samo może nakręcić rywalizację. Może spowodować, że napięcia się powiększą i przeniosą do rządu. Wówczas trójkąt widoczny na prezentacji rządu, czyli Kopacz-Grabarczyk-Schetyna, będzie przykuwał uwagę, ale sporami, a nie sukcesami.
Jak ten rząd jest przygotowany do wyzwań wynikających z kryzysu na Wschodzie?
Zrobienie szefem MSZ Grzegorza Schetyny, który nie ma serca do spraw zagranicznych, oznacza wzmocnienie roli Bronisława Komorowskiego. Prezydent może stać się takim ober-MSZ-tem. Do tej pory prezydent był trzecią osobą w polityce zagranicznej, a teraz może okazać się pierwszą. Bez względu na to, co sądzi o nominacji Schetyny, jest beneficjentem całej sytuacji. Zaraz będą wybory prezydenckie i prezydent jest zainteresowany, by pokazać politykę zagraniczną jako swoje dzieło. Będzie mu to potrzebne, gdy kandydat opozycji spyta, co robił przez te 5 lat. Nie podzielam opinii o tym, że wynik wyborczy jest przesądzony – to pytanie wcale nie łatwe. W obecnym układzie prezydent będzie mógł odpowiedzieć – zajmowałem się kluczowymi w ostatnim roku sprawami zagranicznymi. Jego pozycję może wzmocnić to, że zapewne będzie arbitrem w sporach wewnątrz rządu. To on jest na miejscu, a Tusk w Brukseli.
Udział prezydenta w powstawaniu rządu spowoduje, że na trwałe wywalczył sobie wpływ?
To zależy, kto będzie formował rząd. Jeśli w wyborach wygra PO, sytuacja może się powtórzyć. Choć oczywiście jego rola jest ograniczona – sprowadza się do blokowania. Jest jak pasażer siedzący w samochodzie koło kierowcy. Miejsce może wygodne i prestiżowe, lecz jeśli chodzi o kierowanie, ale pod ręką jest tylko ręczny hamulec. Prezydent realnie nie wyznaczy premiera, choć może utrącić kandydatów do MON czy MSZ. Lecz jeśli dojdzie do głosu opozycja, to będzie miał tyle władzy, co Lech Kaczyński wobec Donalda Tuska, gdy chciał zablokować kandydaturę Radosława Sikorskiego.