Moje kontakty z WSI zawsze były kontaktami wynikającymi ze zwierzchnictwa. Wynikały one z moich obowiązków z czasów MON - oświadczył Bronisław Komorowski.

Reklama

Prezydent zeznał, że w okresie zmiany władzy jesienią 2007 r. zjawił się u niego płk Aleksander L. i zaoferował dotarcie do aneksu z raportu weryfikacji WSI.

– Pomyślałem, że to dziwne, bo przecież i tak dostęp jako marszałek Sejmu do aneksu mam – zeznał prezydent, który wtedy nie wykluczał, że to forma prowokacji i - jak mówił - oględnie wypowiadał się wobec L., "by go nie spłoszyć". Uznał L. za niebezpiecznego człowieka, który "chciał się wkraść w łaski nowej władzy".

Potem zjawił się u niego płk Leszek T., który poinformował Komorowskiego, że ma nagrania wiążące się z korupcją wokół komisji weryfikacyjnej WSI.

Sąd zapytał Komorowskiego o to, skąd wynikała zwłoka ze zgłoszeniem organom ścigania całej sprawy i dlaczego świadek zdecydował się na kolejne spotkania z Leszkiem T. Komorowski powiedział, że za swój "naturalny obowiązek" uznał poinformowanie o sprawie odpowiednich organów i za namową Pawła Grasia przekazał sprawę ABW. Ale przejęcie pułkownika Leszka T. przez służby się przeciągało.

Reklama

ABW przejęło T. w moim biurze poselskim; na tym mój udział w sprawie się skończył – oświadczył prezydent. Dodał, że nie pamięta, by się zapoznawał z aneksem, bo to dokument zbudowany – jak mówił – głównie po to, by go zaatakować w sposób oderwany od prawdy za to, że głosował przeciw likwidacji WSI.

– Podtrzymuję krytyczną opinię co do likwidacji WSI w taki sposób, w jaki zrobił to rząd PiS – powiedział prezydent.

Reklama

Podkreślił, że poprzedni prezydent Lech Kaczyński uznał aneks "za szkodliwy i niewiarygodny".

"Niegodziwe" pytania?

Sumliński twierdzi, że zeznania Komorowskiego stoją w sprzeczności z tym co zeznał wcześniej i relacjami innych świadków. - Ja sprzeczności nie widzę - replikował prezydent.

-Ta sprawa nie była moim priorytetem przy zmianie władzy w Polsce. Nie wykluczam że moje zeznania nie znajdują potwierdzenia w słowach innych świadków - dodał.

Wedle Sumlińskiego T. zeznał, że przyszedł do Komorowskiego przed płk. L.

- Moja pamięć może być zawodna. Do sądu należy ocena, czy ma to wpływ na sprawę - odparł Komorowski. Wiele pytań Sumińskiego zostało uchylonych. Gdy spytał o potrącenie syna Komorowskiego, prezydent odparł, że to "niegodziwe pytanie".

Kilka lat temu 17-letni wówczas syn Komorowskich został potrącony na przejściu dla pieszych na zielonym świetle.

Sprawa Sumlińskiego i L. toczy się od grudnia 2009 roku, kiedy to obaj zostali oskarżeni przez warszawską prokuraturę apelacyjną o powoływanie się od grudnia 2006 do stycznia 2007 r. na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się – w zamian za 200 tys. zł – załatwienia pozytywnej weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T.

Ten oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL ostatecznie został negatywnie zweryfikowany.

Próba samobójcza w kościele

Proces Sumlińskiego i L. – którym grozi do ośmiu lat więzienia – toczy się od 2011 r. i jest na końcowym etapie. Sumliński nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że była to prowokacja T. wymierzona m.in. w Komisję Weryfikacyjną.

W lipcu 2008 r. gdy sąd zdecydował o aresztowaniu dziennikarza próbował on popełnić samobójstwo w jednym z warszawskich kościołów. Po tym zdarzeniu odstąpiono od jego aresztowania. Aresztowany był natomiast płk L.

Przesłuchanie prezydenta rozpoczęło się po godz. 10.00 i odbywa się się ono z udziałem publiczności. Jest to pierwszy taki przypadek w powojennej Polsce. Wcześniej zeznawał tylko prezydent Lech Kaczyński w procesie o inwigilację prawicy, ale swoje zeznania złożył jednak w sądzie.