BARBARA SOWA: Internauci piszą, że prezydenci "odstawili cyrk" i to przed międzynarodową widownią.

WOJCIECH JABŁOŃSKI*: I mają rację, to było żenujące.

To przejaw bezmyślności, braku wyczucia czy pazerności?

Reklama

Zarówno Bronisław Komorowski jak i Lech Wałęsa to byli prezydenci wpadek. Trzeba powiedzieć brutalnie, że od czasu kontrowersyjnej prezydentury Lecha Wałęsy, z którą pod wieloma względami znakomicie współgrała prezydentura Komorowskiego, mamy kłopot, co zrobić z prezydentem - nie tylko kiedy nas kompromituje podczas pełnienia urzędu, ale również wtedy, gdy przynosi wstyd po jego złożeniu.

Reklama

Prezydent pozostaje prezydentem nawet, gdy wyprowadza się z Belwederu. Tak się go tytułuje, a dodatkowo płaci mu się z kieszeni podatników - zapewnia emeryturę, ochronę. I nie ma pomysłu na to, żeby uregulować jego zachowania po złożeniu urzędu. To jest problem.

Kwaśniewski doradzał dyktatorowi i dorabiał u Kulczyka, Wałęsa zarzuca nas zdjęciami z nagim torsem z wyjazdów na wykłady do USA. Może trzeba im po prostu podnieść emeryturę, żeby nie musieli dorabiać?

Reklama

Od czasu, gdy Wałęsa po przegranej z Kwaśniewskim w 1995 roku jeździł do Stoczni i mówił, że nie ma za co żyć, dużo się zmieniło. Uchwalono ustawę gwarantującą jemu i jego następcom dość porządne emerytury. (wynosi 75 proc. ustawowego uposażenia prezydenta, czyli obecnie ok. 13 tys złotych - przyp.red.). Musiałby istnieć polityczny zwyczaj, że prezydent w tego rodzaju sytuacje się nie angażuje. A takiego zwyczaju nie ma.

Może więc ograniczyć ich aktywność ustawowo?

Można byłoby pokusić się o takie rozwiązanie, które pozwoliłoby redukować prezydencką emeryturę. Cięcia następowałyby w momencie, gdy były prezydent angażuje się w działalność komercyjną i w sieci pojawiają się kompromitujące doniesienia na ten temat. Ale nie wiedzę politycznej woli, która by taką ustawę uchwaliła.

Nauczką dla obu prezydentów może być potępienie, które teraz na nich spada. Zwłaszcza dla Komorowskiego, który bezmyślnie wchodzi w kontekst polityczny kampanii wyborczej. Miał być twarzą kampanii PO, a tylko dodatkowo skompromitował tę partię. Niestety to kwestia kultury politycznej. Jeśli nie pojawiła się przez ćwierćwiecze - a tyle obaj panowie byli zaangażowani w działalność polityczną, to marnie widzę szanse na nagłą zmianę.

Inni prezydenci też dorabiają.

Jeżdżą z wykładami, doradzają. Ale tak zwane wykłady, to de facto występy ze znaną twarzą w otoczeniu komercyjnych marek.

Politycy robią tam za zakopiańskiego misia.

Tak i pod wpływem komercyjnego miodu, jeśli mamy pozostać przy metaforze misia, zatracają podstawowe polityczne wyczucie. Nie można tego zabronić, ale to się powinno robić w wyważony sposób.

Dyskutujemy o immunitecie parlamentarzystów, a nie ma debaty na temat immunitetu wizerunkowego prezydenta, nie “de iure”, ale zwyczajowego. Tymczasem człowiek może szkodzić krajowi również wtedy, kiedy złoży urząd. Możemy co najwyżej zaapelować do wyborców, żeby pamiętali, że wybierają prezydenta nie na 5 lat, ale dożywotnio.

*dr Wojciech Jabłoński jest politologiem związanym z Instytutem Dziennikarstwa WDiNP Uniwersytetu Warszawskiego