Jak wynika z naszych ustaleń, władze stolicy już podjęły decyzję o dalszych losach głazu z podobizną prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który działacze PiS ustawili na dziedzińcu ratusza (współdzielonym przez władze miasta i urząd wojewody) w nocy z 9 na 10 kwietnia tego roku. Decyzja brzmi: zdemontować.
Informacje te potwierdza wiceprezydent Warszawy Jarosław Jóźwiak. – Jesteśmy już po konsultacjach z miejskim konserwatorem zabytków. W ciągu najbliższych dni zostanie wydana decyzja nakazująca rozbiórkę obiektu – zapowiada w rozmowie z DGP.
Przedstawiciele PiS komentują, że to bardziej spór ideologiczny niż proceduralny. – Jeśli urząd miasta rzeczywiście chce podjąć taką decyzję, to rozumiem, że działanie to jest obliczone na podkręcanie temperatury sporu o to, czy i w jaki sposób upamiętnić postać śp. Lecha Kaczyńskiego – ocenia poseł PiS Jacek Sasin.
Reklama

Trwa ładowanie wpisu

Reklama
Wtóruje mu jego partyjny kolega, były stołeczny radny Jarosław Krajewski. – Czy Hanna Gronkiewicz-Waltz naprawdę nie widzi innych problemów w mieście? Szkoda, że władze stolicy wolą zajmować się głazem, zamiast rozwiązywać skomplikowane kwestie związane z reprywatyzacją najcenniejszych warszawskich działek objętych dekretem Bieruta – kwituje poseł Krajewski.
Zapowiedzi płynące z ratusza oznaczają także rychłe zakończenie procedury kontrolnej wszczętej przez miejskiego konserwatora zabytków. W połowie czerwca odbyły się oględziny głazu z tablicą upamiętniającą byłego prezydenta Polski, a wcześniej – Warszawy. Już wtedy zastępca stołecznego konserwatora zabytków Michał Krasucki sugerował reporterom przyglądającym się oględzinom, że na pierwszy rzut oka głaz jest elementem obcym. Wątpliwości wokół obecności pomnika budzi fakt, iż gmach przy pl. Bankowym jest wpisany do rejestru zabytków, co oznacza, że wszelkie zmiany muszą mieć zgodę miejskiego konserwatora. – Wystosowaliśmy do wojewody pismo, by załatwić sprawę polubownie. Miał 30 dni na ustosunkowanie się, ale tego nie zrobił. Wszczęliśmy więc procedurę kontrolną, by sprawdzić, czy głaz ingeruje w zabytkowy kompleks – tłumaczył Michał Krasucki.
Warszawski samorząd zapewnia, że nie chodzi o ideologię, lecz o dochowanie procedur. Umieszczenie pomnika wymaga uzyskania pozwolenia konserwatorskiego, pozwolenia na budowę w przypadku prowadzenia robót budowlanych, a także uchwały rady miasta. Stąd argument, że skoro tych procedur nie dochowano, monument stanął tam na dziko i należy go usunąć.
Poseł PiS Jacek Sasin dziwi się, że władze Warszawy decydują się na tak radykalny krok w takim momencie. – Wojewoda mazowiecki sam mówił o monumencie, że będzie postawiony do czasu remontu – mówi. Chodzi o planowany na drugą połowę tego roku remont dziedzińca, na którym stoi głaz. Jednak nie było mowy o usunięciu spornego pomnika, lecz o jego ewentualnym przesunięciu (nie jest trwale zespolony z gruntem). Wojewoda w korespondencji wymienianej ze stołecznym ratuszem stwierdził, że „miejsce upamiętnienia ma charakter tymczasowy”, a jego stałe położenie zostanie zatwierdzone w ramach ustaleń z konserwatorem zabytków. Zdaniem PiS to byłaby okazja do załatwienia sporu bez wszczynania karczemnych awantur. Zdaniem samorządu – czas na to był dużo wcześniej.
Sprawa pomnika na dziedzińcu ratusza może być jedynie preludium do jeszcze ostrzejszego konfliktu o lokalizację pomników smoleńskich na zabytkowym Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Podczas ostatniej miesięcznicy smoleńskiej przemawiający pod Pałacem Prezydenckim prezes PiS Jarosław Kaczyński wskazał nawet lokalizacje przyszłych pomników. – Wierzę w to głęboko, tu, między „Domem bez kantów” i Hotelem Europejskim, stanie pomnik Lecha Kaczyńskiego, tu zaraz za pałacem, gdzieś obok kościoła seminaryjnego, stanie pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej – powiedział Kaczyński.
Aby tę koncepcję zrealizować, PiS prawdopodobnie będzie dążył do zmiany zawartego przed laty porozumienia o podziale kompetencji pomiędzy stołecznym a wojewódzkim konserwatorem zabytków. Chodziłoby o odebranie temu pierwszemu władztwa nad obszarami znajdującymi się w strefie UNESCO, a więc obejmującym także Krakowskie Przedmieście, i przekazanie go konserwatorowi wojewódzkiemu. Wtedy to on wyraziłby zgodę na postawienie pomników.
Warszawa już straszy, że gotowa jest zagrać va banque. Jeśli pomniki staną, wkroczy nadzór budowlany, wezwie do usunięcia instalacji, potem wystawi grzywnę, a na końcu nakaże demontaż. Ale jak nieoficjalnie ustaliliśmy, w ratuszu rozważany jest także inny, mniej konfliktowy scenariusz, który jednak postawi w kłopotliwym położeniu wojewodę mazowieckiego i podlegającego mu wojewódzkiego konserwatora zabytków. Zgodnie z nim Warszawa zamiast korygować, w całości wypowie porozumienie dotyczące podziału między obu konserwatorami zabytków. – Wówczas w jednym momencie na barki wojewódzkiego konserwatora spadnie kilka tysięcy spraw urzędowych będących w toku, takich jak np. uzgodnienia konserwatorskie. Ciekawe, jak wtedy wojewoda sobie poradzi, skoro nie ma tam ludzi do zajęcia się tymi sprawami – zaciera ręce jeden z urzędników warszawskiego ratusza.
PiS przekonuje, że nie będzie tym faktem jakoś szczególnie zmartwiony. – Rozumiem, że w takiej sytuacji wojewoda będzie musiał znaleźć dodatkowych ludzi. Dla mnie to kolejny argument za tym, by umowę z samorządem warszawskim wypowiedzieć tak czy inaczej, nawet ze świadomością, że w szafie zalegają jeszcze jakieś trupy, którymi trzeba będzie się zająć – komentuje Jacek Sasin.
Pozostaje jeszcze pytanie, komu pomnikowy konflikt jest na rękę, a kto powinien go jak najszybciej zakończyć. – PiS zbyt wiele nie straci, natomiast wzmocni się w segmencie swoich wyborców. Ale to za mało, by podebrać głosy warszawskich wyborców Platformy. Z kolei dla PO ta sytuacja jest dość wygodna. Może doprowadzić do licytacji pomysłów i eskalacji sporu, a to wymogłoby na pozostałych partiach opozycyjnych opowiedzenie się w którymś momencie po jednej ze stron konfliktu. Można się spodziewać, że bliżej im będzie do stanowiska Platformy niż PiS – komentuje prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.