"Gazeta Wyborcza" napisała w środę, że w niezależnych źródłach potwierdziła informację, iż sędzia Trybunału Konstytucyjnego Mariusz Muszyński ukrył przed Sejmem, że w latach 90. służył w wywiadzie. Sama praca w służbach specjalnych - pisze "GW" - nie jest przeszkodą w sprawowaniu funkcji sędziego; przeszkodą jest zatajenie tej służby.

Reklama

O kwestię konsekwencji ewentualnego zatajenia takiego etapu w życiorysie na sprawowanie funkcji sędziego TK dziennikarze pytali prezesa Trybunału Andrzeja Rzeplińskiego i wiceprezesa Stanisława Biernata.

Ja nie wiem, czy w tym przypadku kandydat na sędziego konstytucyjnego zataił ten fakt. Nie wiem też, w jakiej procedurze należałoby, jeśli tak by było, ujawnić ten fakt i nie wiem komu. Ponieważ nie wiem, nie będę komentował - odpowiedział Rzepliński.

Reklama

Dodał, że doszło na ten temat do rozmowy między nim a Muszyńskim, gdy otrzymał w tej sprawie pytania od jednego z dziennikarzy. Rozmowa ta odbyła się w obecności wiceprezesa Biernata. - To nie było takie konkluzywne wyjaśnienie, co czynił w tym okresie, o który pytał ów dziennikarz - odpowiedział Rzepliński, pytany o reakcję Muszyńskiego podczas tej rozmowy.

Biernat zastrzegł, że "o tej sprawie nic nie wiemy". - Jeśli chodzi zaś o podawanie lub niepodawanie do wiadomości pewnych faktów ze swojego życiorysu przed objęciem funkcji sędziego lub w ogóle godząc się na poddanie tej procedurze, to wydaje mi się, że są dwie kwestie - mówił wiceprezes TK.

Po pierwsze, każdy powinien odpowiedzieć sobie w sumieniu, a potem podlega to weryfikacji zewnętrznej, czy to co robił, a czego nie podaje do wiadomości, było czymś co da się pogodzić z godnością sędziego i wymaganiami moralnymi, jakie stawia się sędziom. Po drugie, akurat w odniesieniu do służb, to powstaje problem ewentualnej, przyszłej, potencjalnej zależności sędziego - dodał wiceprezes TK.

Reklama

Biernat powiedział, że "wiadomo, że sędziowie są niezawiśli i jednym z aspektów tej niezawisłości jest fakt, iż nie są zależni od jakichś sił zewnętrznych poza wymiarem sprawiedliwości". - To są dwa kryteria, które powinny być brane pod uwagę, ale są to takie myśli ogólne, niezwiązane z tym przypadkiem - zastrzegł.

Według "Gazety Wyborczej", w 1993 r. Muszyński po studiach prawniczych został przyjęty do UOP i skierowany na szkolenie w Ośrodku Kształcenia Wywiadu w Kiejkutach Starych. - Potem rok pracował w centrali UOP. W ambasadzie w Berlinie objął funkcję szefa działu prawnego. Zdaniem naszych informatorów była to "przykrywka" dla drugiego etatu - oficera służb - pisze "Wyborcza". Jak podaje dalej, w 1996 r. na życzenie strony niemieckiej Muszyński musiał w ciągu jednego dnia opuścić placówkę.

Jak się dowiedziała PAP w dobrze poinformowanym źródle zbliżonym do MSZ, Muszyński wyjechał na placówkę do Niemiec w 1998 r. a wrócił w 2002 r. - Jeśli mieliby go rzekomo wydalić w 1996 roku, to nigdy by go nie przyjęli w 1998 roku - podało PAP źródło.