Przewodniczący Rady Europejskiej stawił się w środę w warszawskiej prokuraturze, gdzie zeznaje jako świadek w śledztwie dotyczącym współpracy Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa.

Przed godz. 11 Donald Tusk przyjechał do Warszawy pociągiem. W podróży towarzyszył mu m.in. były rzecznik rządu Paweł Graś. Na stołecznym Dworcu Centralnym przywitali go m.in. inni jego dawni bliscy współpracownicy: b. premier Ewa Kopacz, wicemarszałek Sejmu Małgorzata Kidawa Błońska, b. wicemarszałek Sejmu Elżbieta Radziszewska, b. wiceszef MSZ ds. UE Rafał Trzaskowski, a także posłowie: Cezary Tomczyk, Jakub Rutnicki i Sławomir Nitras. Nie było szefa PO Grzegorza Schetyny.

Reklama

Na peronie zebrał się tłum zarówno zwolenników Tuska, wśród których dominowali działacze młodzieżówki PO, Stowarzyszenia Młodych Demokratów, i Komitetu Obrony Demokracji, jak i przeciwników, m.in. z klubów Gazety Polskiej. Po wyjściu z pociągu Tusk udał się pieszo w licznej grupie - swoich zwolenników i przeciwników - do warszawskiej prokuratury okręgowej przy ul. Nowowiejskiej.

Prof. Chwedoruk z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego pytany przez PAP, czy otoczka wizyty Tuska, wpłynie na wizerunek PO odpowiedział: „w sposób prosty i bezpośredni – niekoniecznie”. - Ponieważ z jednej strony Donald Tusk wciąż jest kojarzony z PO, pozytywne dla tej partii jest to, że jego obecność przypomina o wydarzeniach sprzed kilku tygodni (ponowny wybór na szefa Rady Europejskiej, kiedy to premier Beata Szydło, jako jedyna spośród 28 szefów rządów państw UE, nie poparła jego kandydatury, forsując na to stanowisko europosła Jacka Saryusz-Wolskiego - PAP), co przyczyniło się do awansu Platformy w sondażach i problemów rządzących – argumetował prof. Chwedoruk.

Reklama

- Z drugiej zaś strony wizyta Donalda Tuska, którego witała m. in. Ewa Kopacz może być dla rządzących komfortowa, a dla opozycji dyskomfortowa – bo przypomina to o czasach rządów Platformy, w tym o tych ostatnich niezbyt udanych latach, które doprowadziło PO i jej koalicjanta do wyborczej porażki – zaznaczył politolog.

Dlatego – zdaniem profesora – bilans środowego wydarzenia jest „w tym sensie niejednoznaczny”. - Odczytywałbym w większym stopniu to widowisko, jakie obserwowaliśmy przy okazji na pozór banalnej podróży pociągiem Donalda Tuska w kontekście rywalizacji wewnątrz opozycji – ocenił prof. Chwedoruk.

Reklama

Jak zauważył, przy Tusku znaleźli się m. in. jego byli partyjni współpracownicy, "być może cała frakcja z nim związana", która "przegrała walkę o władzę w Platformie i grozi jej całkowita marginalizacja”. Naukowiec dodał, że obecni byli także politycy „wypchnięci” z PO przez nowe kierownictwo ugrupowania oraz część Komitetu Obrony Demokracji, „który jest w politycznej defensywie i którego losy stoją też pod dużym znakiem zapytania”.

- W skrócie – wszyscy ci, którym nie odpowiada hegemonia Platformy i Grzegorza Schetyny, próbują przy tej okazji uczynić Donalda Tuska swoistym medium, tak by popularność Donalda Tuska w liberalnym elektoracie umożliwiła im jakąkolwiek pozycję negocjacyjną, gdy będą zbliżały się kolejne kampanie wyborcze (…) – ocenił prof. Chwedoruk.

Zdaniem naukowca, z punktu widzenia b. premiera był to test, dotyczący ewentualnego powrotu do polityki w Polsce - "czy budzi jeszcze jakieś emocje, na kogo może realnie liczyć, na kogo nie". Zdaniem politologa, to co obserwowano przy powitaniu Tuska, wyraźnie pokazywało kto mógłby być dla b. szefa PO politycznym i organizacyjnym oparciem, gdyby ten zdecydował się np. na start w wyborach prezydenckich.

- I nie jest to lista zbyt długa i imponująca w zasoby polityczne. W tym sensie to może być dla byłego lidera PO istotna lekcja poglądowa, pokazująca, że główne nurty opozycji – Platforma, w dalszej kolejności Nowoczesna, mniejsze partie jak PSL czy SLD bynajmniej "z chlebem i solą" czekać nie będą na powrót Donalda Tuska, lecz zorientują się na inne strategie działania – ocenił prof. Chwedoruk.

Wg politologa, „paradoksalnie” Tusk miałaby „prosty powrót” do krajowej polityki wyłączne wtedy, gdyby doszło do „ponownej katastrofy” w partiach opozycyjnych. - Podobnej do tej, jaka miała miejsce na przełomie 2016 i 2017 roku w efekcie nieudanego protestu sejmowego – podsumował prof. Chwedoruk.