Mamy wrażenie, że ta ustawa zakończy się "córką rybaka" - ironizowali.

Na wniosek premier Beaty Szydło z piątkowego porządku obraz Sejmu zdjęte zostało III czytanie rządowego projektu Prawa wodnego. Szefowa rządu oświadczyła, że chodzi o zgłoszone wątpliwości. Podkreślała, że projekt nie zakłada podwyżek cen wody. - Państwo wprowadzacie w błąd i siejecie niepotrzebną panikę - zwróciła się Szydło do przedmówców.

Reklama

- Ponieważ są wątpliwości, a my zobowiązaliśmy się, że będziemy słuchać ludzi i będziemy starali się wprowadzać w dialogu te przepisy, których ludzie oczekują, w związku z tym dzisiaj nie będziemy pracować nad tym projektem - mówiła premier. Podkreśliła, że przepisy wprowadzają unijną dyrektywę, a winą za ich wcześniejsze nieprzyjęcie obarczyła poprzednie rządy.

Poseł PO Janusz Cichoń mówił na późniejszej konferencji prasowej w Sejmie, że projekt wymaga "głębszej" refleksji. - Ten projekt, niestety, nie gwarantuje utrzymania cen wody i usług wodnych na dotychczasowym poziomie. Będzie rodził konsekwencje w postaci wzrostu kosztów utrzymania polskich rodzin - powiedział.

Reklama

Zdaniem Krystyny Sibińskiej (PO) propozycja PiS to kolejna ustawa kadrowa. - Proszę sobie wyobrazić, że Państwowe Gospodarstwo Wodne "Wody Polskie", które będą zarządzały olbrzymim majątkiem, będą w swoich zasobach miały olbrzymią ilość pracowników, będą zarządzani przez ludzi, którzy zostaną powołani (bez konkursu) - zaznaczyła.

- Od prezesa, po dyrektorów zlewni, wszyscy będą powoływani - bez konkursów, bez znajomości rzeczy. To jest kolejna ustawa, która będzie dopuszczała rzesze "Misiewiczów", "PiSiewiczów", "Sadurskich", "córek leśnika". Mamy wrażenie, że jest to kolejna ustawa, która zakończy się "córką rybaka" - zaznaczyła posłanka Platformy.

Według Gabrieli Lenartowicz (PO) PiS widzi w centralizacji "lekarstwo na wszystko". Jej zdaniem partia rządząca chce zapewniać pracę "dla swoich".

Reklama

Projektowane przepisy zakładają przede wszystkim pełne wdrożenie unijnej Ramowej Dyrektywy Wodnej (RDW). Oznacza to m.in., że gospodarowanie wodami musi uwzględniać zasadę pełnego zwrotu kosztów za usługi wodne. Uchwalenie nowego prawa pozwoli spełnić warunki wstępne dyrektywy, a co za tym idzie - umożliwi wykorzystanie 3,5 mld euro z funduszy europejskich m.in. na inwestycje przeciwpowodziowe. Ustawa implementuje 8 unijnych dyrektyw m.in. ściekową i azotanową, wprowadza zmiany do 45 obowiązujących ustaw. Treść zawarta jest 13 działach i 574 artykułach, liczy 444 stron druku.

Podczas prac w Sejmie wiceminister środowiska Mariusz Gajda przyznawał, że ustawa jest "trudna i skomplikowana" i oddziaływuje na całe społeczeństwo. Zaznaczył przy tym, że w ustawie zapisane są maksymalne stawki opłat za wodę i "do tych stawek prawdopodobnie będziemy dochodzić nie w ciągu czterech lat, a raczej pięciu-sześciu". Przekonywał, że woda jest takim samym surowcem jak każdy inny, a dodatkowo w Polsce jest ona bardzo tania, choć zasoby wodne są bardzo niskie. - Trzeba wodę zacząć szacować. Nie będzie podwyżek dla odbiorców indywidualnych - zapewniał Gajda.

Według zapewnień resortu środowiska wprowadzenie nowego Prawa wodnego nie przewiduje skokowych podwyżek opłat za pobór wody dla mieszkańców. Pozostaną one na niezmienionym poziomie do 2019 r. - Jeżeli zajdzie taka konieczność, to będą one wzrastały stopniowo, po wykonaniu analiz społeczno-ekonomicznych - przekonywał Gajda.

Wiceminister wyjaśniał, że nowe regulacje wprowadzą jedynie opłatę stałą w celu racjonalnego wykorzystania zasobów wodnych. - Z tego tytułu koszty roczne dla 4-osobowej rodziny wzrosną maksymalnie o 20 zł rocznie - podkreślał.