"Do Rzeczy" podało w poniedziałek, powołując się na dokumenty dotyczące posiedzeń miejskiego zespołu koordynującego dot. reprywatyzacji, w składzie którego znajdowali się m.in. prezydent Warszawy, jej zastępca i skarbnik miejski, a także notatki ze spotkań warszawskich urzędników z tzw. handlarzami roszczeń, że Hanna Gronkiewicz-Waltz "wiedziała o kulisach przejęć atrakcyjnych gruntów w mieście przez handlarzy roszczeń". Według tygodnika notatki z "zaskakująco koncyliacyjnych spotkań urzędników H.G.W. z +reprywatyzatorami+ były podstawą do podejmowania decyzji przez zespół koordynujący, wydający podwładnym zalecenia co do działań reprywatyzacyjnych".

Reklama

Jak poinformowało "Do Rzeczy", na części dokumentów "widnieje podpis Hanny Gronkiewicz-Waltz lub adnotacja o jej obecności". "Materiały te wskazują, że Gronkiewicz-Waltz co najmniej w kilku najważniejszych warszawskich procesach reprywatyzacyjnych, w których kluczową rolę odgrywali aresztowani już handlarze roszczeń, m.in. Maciej M. i Andrzej M. - szczególnie tych dotyczących działek w pobliżu pl. Defilad - była w pełni informowana o podejmowanych przez urzędników działaniach" - czytamy w artykule.

W opublikowanej na Facebooku odpowiedzi na doniesienia tygodnika Gronkiewicz-Waltz oświadczyła, że na zespole koordynującym nie zapadały decyzje zwrotowe. Za wydawanie decyzji reprywatyzacyjnych i sprawdzenie stanu prawnego nieruchomości odpowiadał pracownik BGN pod nadzorem dyrektora biura, zgodnie z regulaminem Urzędu (parag. 14 pkt. 3 regulaminu Urzędu) - podkreśliła prezydent stolicy. Według niej na posiedzeniach zespołu koordynacyjnego były natomiast omawiane skutki społeczne lub finansowe decyzji zwrotowych.

Świadczy to o tym, że nadzór systemowy nad skutkami budżetowymi i społecznymi reprywatyzacji od kilkudziesięciu lat nieuregulowanej ustawy był staranny, rzetelny i przejrzysty - oceniła Gronkiewicz-Waltz. Jak dodała, działający w Warszawie od 2005 r. zespół koordynujący jest odpowiednikiem kolegium w ministerstwie, któremu przewodniczy kierownik instytucji.

Reklama

Prezydent powołała się przy tym na zeznania złożone przed Komisją Weryfikacyjną przez b. szefa BGN Marcina Bajko. Nawet dyscyplinarnie przeze mnie zwolniony Marcin Bajko podczas zeznań przed Komisją Weryfikacyjną mówił: +Prezydent Warszawy, w czasie rozmów o reprywatyzacji na pewno nie nakazywała wydawania decyzji zwrotowych (...) Pani prezydent nie wydawała takich poleceń, czy to w zakresie np. zobowiązania mnie do wydania jakiejś decyzji, czy jej zmiany+ - napisała w oświadczeniu Gronkiewicz-Waltz.

Zapewniła również, że opisane przez tygodnik wewnętrzne notatki BGN ze spotkań negocjacyjnych z udziałem handlarzy roszczeń nie były nigdy przedstawiane Prezydentowi miasta. Wszystkie dokumenty w sprawach reprywatyzacyjnych, łącznie z protokołami z zespołów, zostały już kilka miesięcy temu przekazane prokuraturze i CBA - zaznaczyła prezydent Warszawy.

Wyraziła ponadto zdziwienie, że ktokolwiek posiadający wiedzę w temacie negocjacji dot. nieruchomości warszawskich i określających je jako zaskakująco życzliwe dla nieuczciwie kupujących, nie zgłosił tego faktu prokuraturze.

Reklama

Gronkiewicz-Waltz zwróciła również uwagę, że jako autorytet w artykule ("Do Rzeczy") jest używany Krzysztof Śledziewski, który - jak podkreśliła - ponad rok temu został przez nią dyscyplinarnie zwolniony za nieuwzględnienie informacji o indemnizacji przy Chmielnej 70 i przygotowanie decyzji zwrotowej". "Ten sam, który kilka miesięcy temu wg. doniesień prasowych znalazł pracę w powiatowym szpitalu w Mińsku Mazowieckim nadzorowanym przez PiS" - dodała prezydent.

Odniosła się również do osoby autora artykułu - Wojciecha Wybranowskiego - któremu zarzuciła, że w 2007 r. opublikował na jej temat artykuł w "Naszym Dzienniku" zawierający nieuprawnione i nieprawdziwe sugestie. Według relacji Gronkiewicz-Waltz po procesie sądowym - gazeta opublikowała przeprosiny, w ramach których wyraziła ubolewanie z powodu zawarcia w artykule nieuprawnionych i nieprawdziwych sugestii.

"Poważnie rozważamy nowelizację tej ustawy"

Tymczasem wiceminister Patryk Jaki, szef komisji reprywatyzacyjnej był pytany w TVP Info, czy planowana jest nowelizacja ustawy o komisji i czy rozważa się zwiększenie wysokości kar nakładanych za brak stawiennictwa dla osób przez nią wezwanych. Dziennikarz zauważył, że mówi się o karach sięgających nawet kilkuset tysięcy złotych.

Rzeczywiście poważnie rozważamy nowelizację tej ustawy, również w tym elemencie, o którym pan mówi, choć nie on jest najważniejszy. Myśmy stworzyli nową instytucję, która nie miała do tej pory precedensu i okazuje się, że ona jest skuteczna. Ale jeśli przecieramy nowe szlaki, to widzimy też pewne niedociągnięcia, ale chcemy je naprawić, również rozważając to, czy wyższe kary nie przekonałyby chociażby pani prezydent (Warszawy, Hanny Gronkiewicz-Waltz), by stawiła się przed komisją - odpowiedział Jaki.