– Jeżeli takie zadanie zostanie przede mną postawione, to będę robił wszystko, żeby Warszawa była w sposób uczciwy zarządzana. Tą wczorajszą wypowiedzią Patryk Jaki, wiceminister sprawiedliwości i szef komisji weryfikacyjnej ds. warszawskiej reprywatyzacji, dał do zrozumienia, że chce kandydować na stanowisko prezydenta stolicy. I spowodował sporo zamieszania, zarówno w szeregach Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej, jak i Prawa i Sprawiedliwości.
W wyścigu po schedę po Hannie Gronkiewicz-Waltz widać na razie dwie ligi kandydatów. Druga to kandydaci zgłaszani po to, by pokazać obecność w polityce takich ugrupowań, jak lewica czy Kukiz’15. Pierwsza liga to ci, którzy faktycznie mają szanse na wygraną. Wydaje się, że dziś można do niej zaliczyć kandydatów trzech ugrupowań – PiS, PO i Nowoczesnej.
Dla PO walka o władzę w stolicy to swoiste być albo nie być. Warszawa uchodzi za silny bastion tej partii. Oddanie go mogłoby zwiastować późniejszą przegraną w wyborach parlamentarnych. Władza w stolicy to także prestiż oraz budżet nieporównywalny z innymi miastami – w tym roku zakładane są wydatki rzędu 16,5 mld zł.
Reklama
Na giełdzie nazwisk PO oprócz Rafała Trzaskowskiego pojawiają się Andrzej Halicki i Małgorzata Kidawa-Błońska, choć w grze jest głównie pierwsza dwójka kandydatów. Politycy tej partii zdają sobie sprawę, że wystawiony przez nią kandydat będzie, mniej lub bardziej słusznie, kojarzony z aferą reprywatyzacyjną. Wczoraj w ten właśnie sposób potencjalnego konkurenta zaatakował Patryk Jaki. – Trzaskowski to czwarta kadencja Hanny Gronkiewicz-Waltz – stwierdził, przypominając, że polityk PO był szefem kampanii wyborczej obecnej prezydent.
Reklama
Nie jest też tajemnicą, że temat dzikiej reprywatyzacji będzie główną bronią obozu Zjednoczonej Prawicy w wyborczej walce o Warszawę. Patryk Jaki nie omieszkał wczoraj przypomnieć, że „gdy wybuchła afera reprywatyzacyjna, byli politycy Platformy, którzy się od niej odcinali. Rafał Trzaskowski do tych polityków nie należał”. – Człowiek, który szefuje komisji i nie jest jeszcze niczyim kandydatem, powinien przynajmniej zachować pozór niezależności. A tymczasem próbuje dyskredytować ludzi, którzy nie zostali wystawieni jako kandydaci – mówi DGP Rafał Trzaskowski.
PO ma świadomość zagrożeń i rozważa zejście z linii ciosu przez wystawienie wspólnego kandydata z Nowoczesną. Trwają na ten temat rozmowy między liderami. Tyle że PO i Nowoczesna mają odmienne wizje. W PO można nieoficjalnie usłyszeć o kandydaturze Kamili Gasiuk-Pihowicz. Koncepcja zakłada, że jeśli zdobyłaby najważniejszy fotel w ratuszu, wówczas dobrałaby sobie zastępców z PO. – Na razie chodzi o to, by różne nazwiska pojawiły się w przestrzeni publicznej i zostały przetestowane – mówi nam jeden z czołowych polityków PO.
– Z punktu widzenia Platformy to jest rozwiązanie – przyznaje politolog Antoni Dudek. – Grzegorz Schetyna bardzo obawia się porażki PO w wyborach samorządowych, to podważyłoby jego rolę w partii. Z kolei jeśli w Warszawie zdecydowanie wygrałby Rafał Trzaskowski, stanowiłby on potencjalną konkurencję dla Schetyny w jej strukturach. Dlatego poparcie kandydatki Nowoczesnej może być bezpieczną opcją dla Grzegorza Schetyny, który ustawia się w roli architekta zjednoczenia opozycji – ocenia Dudek.
Tyle że Nowoczesna jest jedynym ugrupowaniem, które ma już kandydata. Paweł Rabiej zdobył poparcie stołecznych struktur partii. Dlatego awanse PO wobec Kamili Gasiuk-Pihowicz są traktowane jako próba poróżnienia polityków Nowoczesnej. Rabiej nie zamierza rezygnować, ale nie ma nic przeciwko porozumieniu z PO w sprawie jego kandydatury. Jest to jednak kłopotliwe dla Platformy, bo co innego kandydat wynegocjowany i wspólny, a co innego poparcie już wystawionego przedstawiciela konkurencji. – Obstawiam, że obie partie wystawią swoich kandydatów, a w drugiej turze jedna partia poprze kandydata drugiej – twierdzi Antoni Dudek.
Deklaracje Patryka Jakiego oznaczają spore komplikacje także w PiS. Powód jest prosty – jest on związany z Solidarną Polską Zbigniewa Ziobry, stanowiącą przystawkę PiS w obozie Zjednoczonej Prawicy. – Konsekwencją jego wygranej mogłoby być przemodelowanie układu sił w tym obozie. A na to Jarosław Kaczyński raczej nie pozwoli – zauważa Antoni Dudek. Dlatego PiS myśli o kandydaturze marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego. – Pewnie Jaki miałby większe szanse na zwycięstwo, ale na kandydowanie z ramienia PiS większe szanse ma Karczewski – mówi DGP jeden z polityków PiS.
Stratedzy PiS zdają sobie sprawę, że Warszawa to bardzo trudny teren, bo przeważa tu liberalny elektorat. Wystawianie kandydata z pierwszej politycznej linii może zmobilizować przeciwników PiS. – Zapewne Jaki i Karczewski to przedbiegi, a z tyłu będzie ktoś trzeci. Ktoś jak Duda, ale taki, który nie zdradzi – spekuluje polityk PO, chcący zachować anonimowość. Pytanie, czy w grę wchodzi też inny scenariusz – polegający na wystawieniu kandydata, który nie jest bezpośrednio związany z partią. Tak było w 2010 r., gdy PiS poparł kandydaturę Czesława Bieleckiego. – Tym razem kimś takim mógłby być np. Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego i niegdyś bliski współpracownik Lecha Kaczyńskiego – spekuluje jeden z posłów PiS. – Oczywiście nigdy nie należy mówić nigdy, ale na razie czuję się politycznym emerytem i nie zamierzam kandydować w najbliższych wyborach – mówi nam jednak Jan Ołdakowski.
Z punktu widzenia partii Jarosława Kaczyńskiego wada takiego rozwiązania jest podobna, jak w przypadku kandydatury Patryka Jakiego, tzn. na ile taki prezydent okazałby się człowiekiem PiS.