Podczas poniedziałkowego niejawnego posiedzenia Sąd Dyscyplinarny przy Sądzie Apelacyjnym w Krakowie zajmował się rozpatrzeniem wniosku prokuratury o uchylenie immunitetu sędziemu Wojciechowi Łączewskiemu.

Jak poinformowali po posiedzeniu dziennikarzy pełnomocnicy sędziego, zwrócili się oni do sądu o zadanie pytania prejudycjalnego do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Chcą, by ten - jak mówił adw. Artur Pietryka - ocenił, "czy system wymiaru sprawiedliwości w elemencie dyscyplinarnym, czyli dotyczącym sędziów i tego, jak oni pełnią służbę, spełnia wymogi, jakie stawiają przed nim regulacje unijne - Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, ale też polska Konstytucja".

Reklama

Następne posiedzenie w tej sprawie odbędzie się 15 marca.

- To odroczenie jest spowodowane między innymi tym, że sąd powziął pewne argumenty, i zastanowi się czy w takiej sytuacji, kiedy jedynym organem, który można zapytać o to, czy to, co mamy spełnia wymogi jest Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej - nie zapytać go o to - powiedział Pietryka. - To jest pierwszy krok, ponieważ nie mamy jeszcze postawienia sądu o skierowaniu pytania prejudycjalnego.

Reklama

- Obecnie rządzący wprowadzili istotne, fundamentalne zmiany w tym zakresie, a my te zmiany wskazujemy jako powodujące pewne wątpliwości co do tego, jak i czy nasze sądy dyscyplinarne są niezawisłe, i jak tę niezawisłość należy pojmować - ocenił adw. Pietryka.

Doprecyzowując treść pytania, które ewentualnie miałby zadać sąd, adw. Beata Czechowicz wyjaśniła, że związane byłoby ono z oceną "czy aktualne przepisy o postępowaniu dyscyplinarnym, które są nowymi przepisami, odpowiadają regułom demokratycznego państwa prawa według standardów prawa międzynarodowego, europejskiego, które wyznacza kanon przepisów, które muszą być gwarantowane w każdym postępowaniu o charakterze penalnym, między innymi w tym". - Uważamy, że mamy szanse doprowadzić - o ile oczywiście sąd podejmie naszą inicjatywę - do zweryfikowania tych przepisów - dodała.

Jej zdaniem, złożony przez pełnomocników wniosek "jest dość obszerny, bogaty w argumentację prawną, będącą także argumentacją prawną międzynarodową". Podkreśliła, że teraz sąd "chce mieć szansę na namysł prawny, bo sprawa jest precedensowa, skomplikowana i wymaga refleksji".

Reklama

Z kolei sędzia Łączewski - pytany o to, jak skomentuje całą sprawę - zwrócił uwagę na to, że mimo medialnych ataków na jego osobę, nie może "bronić się medialnie". - Ja nie mogę ujawnić materiałów z postępowania przygotowawczego, więc w tej sytuacji pozostaje mi czekać w spokoju na orzeczenie sądu dyscyplinarnego. Podtrzymuję to, co powiedziałem - zawsze ufałem i wierzyłem w sprawiedliwość, w niezawisłych sędziów i niezależne sądy - mówił dziennikarzom.

Podkreślił jednak, że czuje się "delikatnie nieswojo" w sytuacji, gdy "wniosek składa prokurator podległy ministrowi sprawiedliwości, do sprawy przystępują rzecznicy dyscyplinarni - zastępcy rzeczników dyscyplinarnych, powołanych przez ministra sprawiedliwości, i orzekają sędziowie, którzy są również powołani przez ministra sprawiedliwości". - Jest to w dalszym ciągu ta sama osoba - ocenił Łączewski.

Jeżeli sąd zgodzi się na uchylenie mu immunitetu, prokuratura będzie mogła przedstawić sędziemu zarzuty i ewentualnie skierować akt oskarżenia do sądu, przed którym będzie toczyło się postępowanie karne.

Wniosek, który prokuratura skierowała do sądu, dotyczy złożenia przez Łączewskiego doniesienia o przestępstwie, którego nie było, i składania fałszywych zeznań.

Z ustaleń śledztwa wynika – poinformowała Prokuratura Regionalna w Krakowie – że wbrew złożonemu przez sędziego zawiadomieniu o przestępstwie nie doszło do włamania do prowadzonych przez niego pod fikcyjnymi nazwiskami kont na Twitterze.

Jak wskazują również zgromadzone dowody, sędzia zeznał nieprawdę, że to rzekomy włamywacz namawiał w internetowej korespondencji osobę, którą wziął za redaktora naczelnego "Newsweeka" Tomasza Lisa, do prowadzenia antyrządowej kampanii, a także bez wiedzy sędziego zrobił i wysłał za pośrednictwem Twittera jego zdjęcie. Fotografia miała być dowodem, że właścicielem konta zarejestrowanego na fałszywe nazwisko "Krzysztof Stefaniak" jest właśnie sędzia Wojciech Łączewski.

Zlecona przez prokuraturę ekspertyza z zakresu informatyki jednoznacznie wykazała, że nikt poza sędzią Wojciechem Łączewskim nie miał dostępu do jego urządzeń elektronicznych i kont na Twitterze. Zeznania świadków przeczą zaś wersji zdarzeń przedstawionych przez sędziego.

W lutym 2016 r. sędzia Łączewski złożył w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie ustne zawiadomienie, że nieznana mu osoba włamała się na jego konta prowadzone pod fikcyjnymi nazwiskami na Twitterze i w jego imieniu prowadziła korespondencję.

W zawiadomieniu do prokuratury sędzia zwrócił się o ściganie osoby, która między 16 a 28 stycznia 2016 r. miała podszywać się pod niego na Twitterze w celu wyrządzenia mu szkody osobistej. W sprawie zostało wszczęte śledztwo.

Sędzia złożył zawiadomienie po ukazaniu się 29 stycznia 2016 r. w portalu Kulisy24.com publikacji "Zaplątany sędzia", w której autorzy – nie wymieniając z nazwiska sędziego Wojciecha Łączewskiego – opisywali, że znany sędzia za pośrednictwem Twittera nawiązał prywatną korespondencję z osobą, którą wziął za Tomasza Lisa, i namawiał ją do przyjęcia nowej strategii w politycznej walce z rządem.

Według autorów publikacji, sędzia prowadził z tą osobą internetowe rozmowy, posługując się kontami zarejestrowanymi na fikcyjne nazwiska. Aby udowodnić swoją prawdziwą tożsamość, przesłał rozmówcy swoje zdjęcie. Dziennikarze, chcąc wykluczyć prowokację i potwierdzić, że autorem korespondencji jest rzeczywiście znany sędzia, zaproponowali mu spotkanie w wyznaczonym miejscu i czasie.

W kolejnej publikacji, która ukazała się w "Warszawskiej Gazecie" w lutym 2016 r., ujawniono, że opisanym przez Kulisy24.com sędzią jest Wojciech Łączewski.

W toku śledztwa, wszczętego w wyniku zawiadomienia złożonego przez sędziego Łączewskiego, prokuratura zleciła ekspertyzę z zakresu informatyki, przesłuchała licznych świadków i uzyskała w ramach międzynarodowej pomocy prawnej informacje od amerykańskiej firmy Twitter.

Z opinii biegłego wynika, że nie doszło do włamania do kont, które sędzia prowadził na Twitterze pod fikcyjnymi nazwiskami "Marek Matusiak" i "Krzysztof Stefaniak". Biegły nie znalazł również śladów świadczących o tym, że nieuprawnione osoby miały dostęp do komputerów, tabletu, telefonu sędziego.

Na dysku sędziego biegły odnalazł zdjęcie, które zostało wykonane jego telefonem i zostało automatycznie, poprzez usługę iCloud, przesłane do zsynchronizowanego z tym telefonem komputera sędziego. Czas wykonania fotografii jest tożsamy z czasem rozmowy na Twitterze i koresponduje z jej treścią. Sposób ustawienia aparatu wskazuje, że zdjęcie zrobił sobie osobiście Łączewski.

Przesłuchany w charakterze świadka znajomy sędziego zaprzeczył, by umawiał się z nim w tym samym miejscu i czasie, które wyznaczyli Łączewskiemu dziennikarze. Stoi to w sprzeczności z zeznaniami Łączewskiego, według którego pojawił się przed wskazanym przez dziennikarzy blokiem na warszawski Wilanowie, aby odebrać książkę od znajomego.

Wnikliwa analiza materiału dowodowego wykazała – czytamy w komunikacie prokuratury – że nie doszło do nielegalnego przejęcia przez osobę trzecią kont na Twitterze, prowadzonych przez sędziego Łączewskiego. Doprowadziło to w maju 2018 r. do umorzenia wszczętego po zawiadomieniu sędziego śledztwa.

Ustalone przez prokuraturę okoliczności jednoznacznie podważają prawdziwość złożonego przez sędziego doniesienia o przestępstwie i jego zeznań. Wskazują, że sędzia dopuścił się czynów z artykułów 238 i 233 kodeksu karnego, polegających na złożeniu zawiadomienia o przestępstwie, którego nie było i fałszywych zeznań - poinformowała w komunikacie PR.

Zgodnie z ustawą Prawo o ustroju sądów powszechnych, postępowanie przygotowawcze w tym zakresie może być kontynuowane jedynie po wydaniu przez właściwy sąd dyscyplinarny uchwały, zezwalającej na pociągnięcie sędziego do odpowiedzialności karnej.