"Tadek musi przecież czym jeździć. Wiecie, ile on robi kilometrów po Polsce, żeby pomagać ludziom" - Mirosław Rydzyk użala się w "Fakcie" nad swoim młodszym bratem.

Reklama

Pan Mirosław jest krawcem. Żyje skromnie w niewielkim mieszkanku na poddaszu starej kamienicy w Olkuszu. Do marnej renciny wciąż dorabia, szyjąc na 50-letniej rozklekotanej maszynie. "Czasem skrócę jakieś spodnie, to wpadnie mi parę groszy" - mówi "Faktowi".

W ciasnym pokoju gra radio. Pan Mirosław na okrągło słucha rozgłośni swojego brata Tadeusza Rydzyka, której jest wielkim fanem. I choć ledwo wiąże koniec z końcem, co miesiąc na Radio Maryja płaci 10 zł - czytamy w "Fakcie".

Krawiec niechętnie opowiada o swojej rodzinie. Wspomina mamę, która tyrała na taśmie w fabryce garnków. "Przez lata to ona zajmowała się całą rodziną, bo tata siedział w więzieniu, a potem bywało, że nie interesował się domem" - opowiada brat ojca Rydzyka.

Reklama

Dobrze pamięta też odrapane mieszkanie w przyzakładowej starej kamienicy. "Nie mieliśmy z Tadkiem nawet butów. Te, w których chodziliśmy, miały zdarte podeszwy. Na teczki nie było nas stać, dlatego książki nosiliśmy w worku" - dodaje.

W domu Mirosława Rydzyka nie przelewa się, ale nie wyciąga ręki do brata. Ostatni raz widzieli się dwa lata temu, dzwonią do siebie co kilka tygodni - donosi "Fakt". Krawiec z Olkusza nie zazdrości bratu ani luksusu, ani tego, że wielu polityków kłania mu się w pas. "Tadek wyszedł z potwornej biedy" - dodaje.