Mecenas nie zagrzał długo miejsca w komisji. Dlaczego? "Miałem zastrzeżenia do atmosfery, sposobu zadawania pytań. Dla adwokata to było nie do przyjęcia" - wyjaśnia on sam.

W kuluarach mówiono, że przesłuchiwanie wieloletnich przyjaciół z komunistycznego ruchu studenckiego - Kwiatkowskiego czy Włodziemierza Czarzastego - było dla niego za wielkim ciężarem. Kalisz nie zaprzecza: "To niewygodna sytuacja, gdy przesłuchuje się bliskich znajomych".

Reklama

Ze zwierzyny myśliwy

Ta słuszna uwaga dobrze oddaje jego związki ze środowiskiem, które całkiem niedawno było wdzięcznym obiektem rozmaitych dochodzeń. Tyle że dziś to Kalisz jako szef sejmowej komisji badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy będzie prześwietlał i rozliczał wymiar sprawiedliwości i służby specjalne pod rządami PiS.

Reklama

Ta nowa rola Kalisza to symboliczny sukces jego formacji. Trudno twierdzić, że emocje wielu ludzi lewicy wywołane śmiercią popularnej koleżanki są nieautentyczne. Ale też SLD ma się ze zwierzyny przedzierzgnąć w myśliwego, co jest prestiżowym zwycięstwem. Oczywiście kryje się w tym i pułapka zastawiana przez obecnie rządzących.

Związana wspólnym parlamentarnym śledztwem lewica nie będzie zbyt groźnym krytykiem ekipy Tuska. Nieprzypadkowo kierując do komisji trójkę nieznanych i mało doświadczonych własnych posłów, Platforma oddaje ją we władanie SLD. O Kaliszu można powiedzieć wszystko, ale nie że jest mało znany czy pozbawiony doświadczenia.

To szansa dla lewicy, ale i dla Kalisza. Bo ten korpulentny, 51-letni prawnik o tubalnym głosie pozostaje człowiekiem niespełnionym. Stanowiska raczej uciekały mu sprzed nosa, niż pchały się w ręce, a osobiste związki z Aleksandrem Kwaśniewskim bywały w jego własnym obozie równie często atutem jak obciążeniem. Kalisz pozostał wielkim outsiderem. "Bardziej kochanym niż docenianym" - jak mówi o nim inny SLD-owski pechowiec Józef Oleksy.

Reklama

A zarazem szansę dostaje do ręki człowiek, który jak mało kto spośród polskich polityków czuje i kocha dramaturgię mediów elektronicznych. Jeśli dochodzenie parlamentarne to spektakl, Kalisz jest aktorem - tyleż wymarzonym, co marzącym. "Rysio wierzy, że odegra rolę drugiego Rokity" - mówi o nim z przekąsem kolega z SLD.

Przyjaciel domu

Skąd wziął się Ryszard Kalisz? W styczniu 1997 r. pewien mój kolega dziennikarz pojechał z grupą kolegów po fachu, ale i polityków, do Wiednia. Tam w atmosferze nieustającej imprezy poznał prawnika, który czarował panie opowieściami, ile to on może załatwić "u Olka". "Patrzyłem na niego z niedowierzaniem, bo go w ogóle nie znałem" - opowiada mój znajomy. Ale rzeczywiście okazało się, że może, i to sporo.

Pod koniec 1997 r. z kancelarii Kwaśniewskiego odeszła pierwsza grupa współpracowników. Tacy ludzie jak Danuta Waniek, Krzysztof Janik czy Zbigniew Siemiątkowski wybrali karierę parlamentarną. Wśród tych, co przyszli, był Kalisz.

"Odeszli politycy, zastąpili ich eksperci zależni tylko od prezydenta" - podsumowuje po latach Janik. "Kwaśniewski uznał, że jako człowiek znający nową konstytucję mogę mu pomóc w czasach współistnienia z AWS" - skromnie opowiada sam zainteresowany.

Był wcześniej ekspertem strony rządowej przy Okrągłym Stole, wiceprzewodniczącym Trybunału Stanu i prezydenckim przedstawicielem w Komisji Konstytucyjnej. Dlaczego nagle zaczął robić karierę? Politycy jego obozu wskazują dwa klucze do tej tajemnicy.

Pierwszym były prawne porady dla Kwaśniewskiego, a bardziej nawet dla jego żony Jolanty. Kalisz, który prawnej obsługi prezydenckiej pary się nie wypiera, konsekwentnie przyjmował konwencję przyjaciela domu.

Pytany w 2000 r. przez "Wysokie Obcasy" o "ulubionych bohaterów życia codziennego" wymieniał (pisownia oryginału) "Moją Miłość, Mamę, Pana Prezydenta. Żonę Pana Prezydenta". W trzy lata później był jednym z nielicznych polityków lewicy, który zachwalał zalety Jolanty Kwaśniewskiej jako potencjalnej przyszłej głowy państwa.

Drugi klucz to wspomniana już przynależność do wpływowego środowiska dawnych działaczy Zrzeszenia Studentów Polskich, których nieformalnym liderem był Kwaśniewski, a które pod rządami lewicy stanowiło kuźnię kadr. Kalisz działał w ZSP na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Z takimi ludźmi jak Kwiatkowski czy Czarzasty spotyka się do dziś - nie tylko na ceremonialnych zlotach Stowarzyszenia Ordynacka, ale także podczas comiesięcznych biesiad w warszawskiej restauracji London Steak House.

I Aleksander też

Syn adwokata z Żoliborza i sam adwokat - nietypowy, bo u schyłku PRL większość tego środowiska poparła Solidarność - Kalisz nie traktował polityki jako pierwszego wymarzonego zajęcia. Jeśli jednak trzeba było prezydentowi kogoś z adwokacką swadą, ten człowiek miał ją, i to w nadmiarze. Już w warszawskim liceum Traugutta uświetniał szkolne uroczystości coraz dłuższymi mowami.

A jeśli szukano kogoś, kto umie oddziaływać na ludzi, to też obstawiono dobrze. Jeszcze podczas studiów pozyskiwał kolegów z ZSP, stawiając im w knajpach. Adwokaci byli finansową elitą już w PRL.

Zadowalał sie początkowo skromnym tytułem szefa Biura Prawnego Kancelarii Prezydenta RP, a media z upodobaniem nazywały go „prezydenckim prawnikiem”. Nie przeszkodziło to jego coraz większej aktywności, ba, ekspansywności.

To on poszedł do studia TVN-owskich "Faktów" bronić Kwaśniewskiego po słynnym incydencie charkowskim - cała Polska zapamiętała jego krzyki, którymi zagłuszał Tomasza Lisa. W końcu stał się i nieformalnym rzecznikiem Pałacu (po odejściu Antoniego Styrczuli ta posada pozostała nieobsadzona), i szefem całej prezydenckiej kancelarii.

Był pożyteczny, chociaż... "Kalisz ma temperament gawędziarza. Na półoficjalnych spotkaniach chwalił sie przeforsowanymi przepisami konstytucji: ja tego dokonałem. A potem dodawał: I Aleksander oczywiście też" - wspomina Waldemar Dubaniowski, inny człowiek związany z prezydenckim pałacem.

Kwaśniewski pozwolił mu jednak tylko "pełnić obowiązki" szefa kancelarii, a w 2001 r. przesunął go do polityki parlamentarnej. Chciał mieć w SLD kogoś naprawdę zaufanego. Już w 1999 r. wymógł osobiście na Leszku Millerze i Krzysztofie Janiku, aby dokooptować debiutanta Kalisza do wąskiego grona kilkunastu osób zakładających nową partię - zjednoczony SLD.

Z drugiej strony wszakże krążyły plotki, że prezydent chciał się pozbyć zbyt dbałego o własny wizerunek współpracownika.

Przez wielu kolegów był odbierany jako "koń trojański Kwaśniewskiego", a równocześnie nie zawsze uzyskiwał należytą pomoc od swojego protektora. Już w 1996 r. miał nadzieję na stanowisko ministra sprawiedliwości w bliskim prezydentowi rządzie Cimoszewicza.

Dostał je jednak profesor Leszek Kubicki. Sytuacja powtórzyła się w 2001 r., kiedy Kalisz odbierał już gratulacje przyjaciół z palestry jako przyszły członek rządu Leszka Millera. Przedwcześnie - ministrem została sędzia Barbara Piwnik.

Dworski polityk

"Ryszard nie jest typowym politykiem partyjnym. Trudno go sobie wyobrazić, jak jedzie na Śląsk, żeby coś wytłumaczyć tamtejszym działaczom" - diagnozuje Krzysztof Janik. Inny polityk Sojuszu przekonuje, że Kalisz był odbierany jako polityk "dworski". Trochę się z niego śmiano, trochę zazdroszczono.

Sam się prosił o taką reputację. Jego specjalnością były opowiastki o imieninach "u Olka", o zażyłych kontaktach z prezydencką rodziną. Czarował tym dziennikarzy, ale wkurzał kolegów. Stąd jego wieloletnia nieobecność w ścisłych wladzach partii.

Gdy stosunki Kwaśniewskiego z Millerem stały się „szorstką przyjaźnią”, Kalisz został wewnętrznym kontestatorem. W 2004 roku wahał się, czy w ogóle zagłosować za wotum zaufania dla własnego rządu. "Niech Kalisz uważa, bo kto bawi się ogniem, ten może się zsiusiać" - narzekał na sejmowym korytarzu zapomniany już szef kancelarii Millera Marek Wagner.

W końcu znalazł się nawet w gronie SLD-owskich buntowników skupionych wokół Marka Borowskiego. Ale chociaż napisał nawet statut dla nowej formacji, przez jedną noc zmienił zdanie i pozostał w Sojuszu. Zdaniem polityka lewicy zaważyło stanowisko Kwaśniewskiego. "Prezydent najpierw podsycał bunt w SLD, żeby osłabić Millera, ale potem zaczął go blokować, żeby żadna ze stron nie stała się zbyt silna. Więc namówił Kalisza do pozostania".

O tyle się to Kaliszowi opłacało, że z ramienia SLD był krótko ministrem spraw wewnętrznych w nachylonej ku prezydentowi ekipie Marka Belki. Ale wtajemniczeni opowiadali, że nadal marzy o resorcie sprawiedliwości. Zmierzch Kwaśniewskiego uwolnił złotoustego mecenasa od konfliktu lojalności, ale nie od dalszych kłopotów.

Nigdy nie odmawia

Trochę sam był sobie winien, jak wtedy gdy głośno rozprawiał o swojej roli na dworze prezydenta. – Kalisz prowadzi konferencję prasową jako wiceszef klubu - wspomina parlamentarzysta lewicy. "Przedstawia posła, który ma referować sprawę, i sam wygłasza monolog. Mówca nie ma już nic do dodania, chyba że musi prostować to, co Kalisz poplątał".

Drażnił jednak najbardziej czym innym. "Siedzimy w klubie i postanawiamy, że nie będziemy się w jakiejś sprawie wypowiadać. Wszyscy się zgadzają, w godzinę później widzimy Kalisza, jak komentuje właśnie ten temat w TVN 24" - opowiada ten sam poseł.

Początkowo Kalisz był skazany na aktywność w mediach. W Millerowskim Sejmie pozostał na Wiejskiej jako jeden z nielicznych znaczących posłów. Występy przed kamerami rekompensowały mu nieobecność w centrach władzy. A potem nauczył się perfekcyjnie korzystać z tego instrumentu.

Stał się gwiazdą programu „Kawa na ławę” w TVN 24. "Zasłużenie" - twierdzi prowadzący audycję Bogdan Rymanowski. "Kalisz umie prowokować, ale i rozładować sytuację dowcipem. Z internetowych forów wynika, że ma wśród widzów tylu zagorzałych wielbicieli, co wrogów. A to niezawodna recepta na atrakcyjne widowisko" - opowiada Rymanowski.

Inni dziennikarze mediów elektronicznych przedstawiają Kalisza jako człowieka, który nie pogardzi żadnym kontaktem z kamerą czy radiowym sitkiem. I jego strategia wbrew szemraniom kolegów się opłaca. Nie ma wpływów w partyjnych strukturach, ale w dobie demokracji medialnej jest powszechnie znany. "Jeden z najpopularniejszych polityków lewicy, ludzie żywo na niego reagują na spotkaniach, a to budzi zawiść" - potwierdza Józef Oleksy.

Przyjaciel arcybiskupa

To recepta na karierę, ale nie tylko. Po części wynika to z jego usposobienia. Bo Kalisz to bywalec. "Jest tyleż politykiem, co członkiem warszawskiej bohemy" - opisuje Krzysztof Janik. "Czy promocja wódki Finlandia, czy bal Fiata, wszędzie pełno Kalisza" - szydzi inny poseł lewicy.

Czy można się dziwić, że z taką samą ochotą daje się zaprosić do telewizji? Nie tylko na debaty w TVN 24, ale do Szymona Majewskiego czy Kuby Wojewódzkiego.

"Bryluje, opowiada o rozegranych przez siebie turniejach tenisowych albo o wyczynach na nartach" - zgodnie wspominają ludzie lewicy i prawicy. Bo Kalisz zna wszystkich i to nie tylko ze świata polityki. Gdy w 2000 r. brał bardzo późny ślub, to udzielił mu go w Pałacu Prezydenckim jego dobry znajomy arcybiskup Leszek Sławoj Głódź. Kalisz musiał być zachwycony.

Bo kocha pompę, ceremonię, szeroki gest. I równie chętnie pojawi sie z arcybiskupem Głodziem na piłkarskim meczu, co ze znajomymi dziennikarzami w którymś z modnych warszawskich klubów muzycznych.

Zakole Kalisza

Jego sławne poczucie humoru bywa przedmiotem kontrowersji. Potrafi się zdobyć na dystans wobec samego siebie. Czyż można się śmiać ze sportowych przewag Kalisza, gdy on sam zabawia dziennikarzy taką oto dykteryjką: „Graliśmy w Juracie w tenisa z Kwaśniewskim przeciw BOR-owcom. W pewnym momencie rzuciłem się tak mocno, że trafiłem w ogrodzenie. Powstało wgłębienie w barierce, którą nazywano potem »zakole Kalisza«”.

Przytrafiają mu się wszakże i inne żarty. Scena podpatrzona w Sejmie: młody, ale otyły poseł przechadza się z klubową koleżanką po kuluarach. Oboje mają swoje rodziny, ale inni posłowie zaczynają plotkować, czy to nie romans. Kalisz podchodzi i pyta: "Jesteście parą?" Zaczepieni żartują, że jeszcze nie. Kalisz do posłanki: "Dobrze, dobrze, grubasy są fajne w łóżku".

Zdaniem wielu Kalisz jest całkiem wyzbyty kompleksów. Można go jednak zranić, na przykład spekulacje tabloidów na temat jego samochodu (co prawda używany, ale jednak jaguar) bardzo go ponoć uraziły. Bolały go też porażki w walce o rozmaite stanowiska. Ktoś, kto go słabiej zna, ma jednak wrażenie, że obcuje z postacią o skórze nosorożca.

Ludwik Dorn, w swoim czasie jego następca na stanowisku szefa MSWiA: "To człowiek zręczny, kryjący się za swoją tuszą, dobrodusznością i grający tym w polityce. Dba o poprawne stosunki z przeciwnikami politycznymi. Potrafi być agresywny, ale stara się tak to robić, by atakowany nie odbierał tego osobiście".

I rzeczywiście często bije tak, żeby bolało, a jednak nie niszczy swych przeciwników. Kolejna scena: wybór wicemarszałków obecnej kadencji. Na mównicy Zbigniew Girzyński z PiS wyklina LiD za to, że ci chcą głosować za Stefanem Niesiołowskim. Przypomina Kaliszowi "pornogrubasa", wyrzuca mu brak honoru i charakteru. Kalisz mówi o nikłej inteligencji i małostkowości Girzyńskiego.

Mija kilkadziesiąt minut. W holu głównym Sejmu idzie Girzyński, z drugiej strony nadciąga Kalisz. Zaczynają radośnie pokrzykiwać, podchodzą, potem długo poklepują się i przekomarzają, kto komu lepiej dogadał z mównicy.

Posłanka PO: "Podchodzę do Kalisza, który bardzo czymś wzburzony, uderza w pulpit, zakłócając obrady". <Po co pan to robi, przecież nie ma już transmisji telewizyjnej> - pytam. <Jeszcze siedem minut> - patrzy w odpowiedzi na zegarek".

Właściciel III RP

Czy można się dziwić, że jeszcze za rządów PiS Kalisz tłumaczył jednemu z posłów tej partii: "Powiedz Zbyszkowi Ziobrze, że jak ktoś kogoś atakuje politycznie, to nie musi być tak, że potem prywatnie też się nie lubią. Mógłby się czasem zatrzymać, pogadać".

Misiowaty, przyjazny ludziom Kalisz to jednak tylko jedna z wielu jego twarzy. Zwłaszcza na początku swojej kariery ambitny prezydencki prawnik wyróżniał się raczej arogancją i brutalnością, która bynajmniej teatrem nie była.

To on wplątał Kwaśniewskiego w proces z "Życiem" dotyczący jego kontaktów z Ałganowem. A co więcej, deprecjonując świadków gazety, nazwał ich w telewizyjnej wypowiedzi ludźmi "o niskiej pozycji społecznej". Dotyczyło to takich postaci jak ratownik na plaży. To był język prawdziwego właściciela III RP.

W 2000 r. na wyborczym wiecu Kwaśniewskiego w Białymstoku doszło do przepychanek miedzy zwolennikami prawicy a policją. Kalisz ogłosił w wywiadzie w Radiu ZET, że AWS organizowała w tym mieście bojówki. Ściśle zaś biorąc, spytał o to dziennikarz tego radia Krzysztof Skowroński. "To nie jest kwestia sądzenia, to są fakty" - odpowiedział prezydencki minister.

Jacek Żalek, 27-letni szef sztabu AWS w Białymstoku, wytoczył Kaliszowi proces o zniesławienie. Polityk nie przyjeżdżał na rozprawy, a zmuszony do tego wreszcie wygłosił emocjonalną tyradę. Sam fakt, że musi się tłumaczyć - był wówczas również szefem MSWiA - traktował najwyraźniej jako zamach na swoją wielkość. "Mnie nazwał gówniarzem. Nie chciał mi podać ręki na korytarzu" - wspomina Żalek, dziś poseł PO. Spotykają się teraz na Wiejskiej. Kalisz jest szefem sejmowej komisji sprawiedliwości. Żalek - jej członkiem.

Skończyło się warunkowym umorzeniem sprawy. Kalisza przed pozostawieniem nazwiska w rejestrze skazanych uratował Kwaśniewski, korzystając dosłownie w ostatnich dniach swojej prezydentury z aktu łaski. Kalisz upiera się, że miał rację, tylko być może w warunkach radiowego wywiadu wyraził się nieprecyzyjnie.

Choć dziś dziennikarze są częstymi partnerami pogaduszek i żartów z Kaliszem, w przeszłości bywali przedmiotem jego emocjonalnych połajanek. Pokrzykiwanie na Lisa po nadaniu relacji z charkowskich uroczystości to tylko jedna z wielu takich sytuacji.

Tylko że - jak mówi Rymanowski - Kalisz się zmienił. "W Radiu Plus czy parę lat temu w TVN 24 potrafił mi brutalnie przerwać, dziś tego unika".

Rzeczywiście unika. A komisję sprawiedliwości z udziałem posła Żalka prowadzi miękką ręką, pozwalając się wygadać wszystkim.

Prawie liberał

Przemianę objaśnia znający go polityk. "Zmierzch Kwaśniewskiego, kłopoty lewicy czegoś go jednak nauczyły. Stał się ostrożniejszy, wręcz pokorniejszy".

Dzisiejszy Ryszard Kalisz to człowiek elastyczny, czasem wybuchający, ale zaraz potem powtarzający za fasadą "nic osobistego". "Jest bardziej pragmatycznym ekspertem niż ideologicznym politykiem" - uważa Oleksy.

Jego pragmatyzm czyni go wymarzonym pomostem miedzy postkomunistyczną lewicą i liberałami. Podczas wyborów samorządowych najmocniej zabiegał o warszawskie porozumienie SLD - PO i to dzięki jego namowom Kwaśniewski udzielił poparcia Hannie Gronkiewicz-Waltz, notabene dawnej koleżance Kalisza z letnich kolonii dla dzieci adwokatów.

Gdyby zestawić jego wypowiedzi z ostatnich miesięcy, częściej wspierał ekipę Tuska, niż ją krytykował. "Jest najbardziej liberalny spośród nas, co nie znaczy, że przekroczy granicę oddzielającą lewicę od liberałów" - uważa Janik.

Warunkiem owego nieprzekraczania jest jednak zapewnienie Kaliszowi należnej mu pozycji, a z tym nadal są kłopoty. Na początku tej kadencji on sam sprzeciwił się arbitralnemu ustaleniu, kto ma objąć jaką funkcję w parlamencie i wystawił siebie na wicemarszałka. Zarząd SLD wskazał jednak Jerzego Szmajdzińskiego. "To błąd" - uważa Waldemar Dubaniowski. "Typowy działacz partyjny Szmajdziński nie pozyska nikogo. Barwny, otwarty Kalisz byłby atrakcyjny dla centrolewicowych wyborców".

Niezaspokojone ambicje decydują o dziwacznej roli Kalisza we frakcyjnych rozgrywkach wewnątrz lewicy. Teoretycznie jako człowiek Kwaśniewskiego powinen być bliższy Olejniczakowi. Ale marginalizacja sprawia, że flirtuje z opozycyjną grupą Grzegorza Napieralskiego niechętną obecnej formule LiD. "Trudno się dziwić, skoro sam padł ofiarą rządzącej lewicą oligarchii" - mówi parlamentarzysta bliski Napieralskiemu. Sam Kalisz bagatelizuje ten spór.

I choć potrafi się zdobyć na zdrowy dystans wobec wpadek własnej formacji (na przykład wyskoków Joanny Senyszyn), a prywatnie jest zdolny do trzeźwej analizy jej błędów(jego zastrzeżenia do polityki Millera nie były wyłącznie następstwem prestiżowych zatargów), to jednak walczy o pozycję na lewicy przede wszystkim za pomocą nieustannego medialnego show.

Pytany o wartości wyznawane w polityce wymienia takie ogólniki, jak światopoglądowe swobody czy szacunek dla wykluczonych. Tak naprawdę jego główną wartością wydaje się być obrona prawniczych dogmatów i prawniczych interesów.

Z równą swadą występował przeciw zaostrzaniu prawa karnego, co zabiegał o utrzymanie tradycyjnych przywilejów adwokackiej korporacji. Aby to osiągnąć, gotów był się sprzymierzyć z diabłem, czyli na przykład z innym adwokatem - Romanem Giertychem.

To poczucie, że jest reprezentantem świata prawników, czyni jego konflikt z PiS bardziej dramatycznym niż jego przynależność do postkomunistycznej lewicy. Więc śledztwo w sprawie Blidy to nie będzie dla niego wyłącznie teatr.

Nie ma wątpliwości, po co Kaliszowi rola parlamentarnego śledczego. A dlaczego lewica postawiła na Kalisza? Czy tylko dlatego, żeby mu coś dać?

Objaśnia polityk bliski Olejniczakowi. "Nie ma u nas innego człowieka, który tak zręcznie posługiwałby się prawnymi procedurami" - przekonuje. Mógłby to być ktoś z nowych prawniczych nabytków LiD, na przykład mecenas Jan Widacki. Ale SLD traktuje sprawę Blidy jako środowiskową zadrę. A Kalisz to jednak człowiek Sojuszu.

Bez fajerwerków

Koledzy z lewicy i jego wstręt do PiS-owskiej wizji prawa popchną go w stronę roli twardego śledczego. To odbierze mu trochę ponadpartyjnego wdzięku, którym tak się delektują jego koledzy z różnych partii, łącznie z PiS. Tego jednak Kalisz się nie boi. Murem stanie za nim prawnicza korporacja i salon - ten lewicowy i ten liberalny.

Realnym niebezpieczeństwem jest co innego. Dziś liderzy PO i lewicy widzą w komisjach śledczych poręczne narzędzie uprawiania polityki, a media wietrzą sensację. Jutro to nastawienie może się zmienić. Czy Kalisz uratuje swoje parlamentarne dochodzenie przed wyblaknięciem?

Na razie zapewnia, że jego komisja wolna będzie od medialnych fajerwerków. "U nas nie będzie tak jak w komisji badającej sprawę Rywina, w której Rokita pytał świadka o swoje myśli, a potem komentował myśli o myślach. Przemawiać będą dokumenty, decydować ciężka merytoryczna praca".

Czy można jednak w te potępienia taniego poklasku wierzyć? Znajomi opowiadają o nim, że na każdym przyjęciu opowiada, że zamierza skończyć z jedzeniem. A potem pierwszy rusza do stołu.

W ostateczności to pytanie o życiowy cel Ryszarda Kalisza. "Jestem bardziej adwokatem niż politykiem" - mówi sam o sobie. Jednak jakiś miesiąc temu odegrał na sejmowej sali mały spektakl. Zasiadł w prezydenckiej loży, budząc owację swoich kolegów i wesołość innych posłów.

Ta wielka codzienna praca w niezliczonych telewizyjnych studiach miałaby się zmarnować?