Zbigniew Krzyżanowski: "Widoczny znak" stał się faktem.
Władysław Bartoszewski: To nic nie zmienia. Niemcy robią, co uważają, a my uważamy, co oni robią. I od dalszych ich kroków będziemy uzależniać nasze stanowisko.

Reklama

Ale sekretarz stanu w urzędzie kanclerskim Bernd Neumann za wielki sukces uznał to, że po jego rozmowach w Warszawie polski rząd nie zgłasza sprzeciwu wobec tych planów.
I bardzo dobrze, na tym polega dyplomacja: oni uznali za sukces to, że my nie zrobimy z nimi nic. Byłem gospodarzem rozmów z Neumannem. Z ich przebiegu nie było żadnych innych ich konkluzji, oprócz tych, które znalazły się w komunikacie: że polski rząd nie może podnosić sprzeciwu wobec projektu, ponieważ żadnego projektu konkretnego nam nie przedłożono. Mówiono tylko o idei. Uznano w tej idei, że wojna zaczęła się w Gdańsku, od napaści na Polskę, a konsekwencją tej wojny były również cierpienia ludności. My taki punkt widzenia podzielamy. Niemcy nie osiągnęli tego, abyśmy włączyli się do kuratorium fundacji czy zespołu doradców.

Ale do rady naukowej "Znaku" mają być zaproszeni eksperci, historycy z krajów, które są sąsiadami Niemiec.
My ich nie zapraszamy. Jeżeli Niemcy to zrobią i ktoś jako ekspert wejdzie do rady, to zrobi to na własną odpowiedzialność. Tak jak pan Gross, który jest obywatelem Stanów Zjednoczonych, a o ile wiem i Polski, i pisze swoje książki na własną odpowiedzialność, a nie jako delegat rządu USA.

Erika Steinbach mówi, że "Znak" to "dziecko" jej Związku Wypędzonych.
Erika Steinbach nie jest wymieniana w komunikacie z naszych rozmów z Neumannem, jej nazwisko nie padło tam ani razu. Dla mnie ona nie istnieje. Ja jej nie znam. Nigdy z nią nie rozmawiałem, bo odmówiłem. Nigdy jej nie spotkałem - bo nie mam ochoty. Nie oceniam jej, tylko powiedziałem parę razy w Niemczech, że jest to obłudnica, kłamczuch i wróg Polski. Otóż, dla mnie nic nie znaczy, co jakaś pani uważa, jeżeli ta pani, ani jej organizacja, nie firmuje projektu, tylko robi to państwo niemieckie. Nie mogę rozstrzygać, czy państwo niemieckie może mieć w jakimś swoim muzeum ekspozycję. Mogę natomiast ją oceniać. I mogę odmówić udziału w jej robieniu. Bo teraz robimy inną akcję: wykorzystujemy różne drogi polityczne, aby Szwecja, państwa bałtyckie utrudniały Niemcom zajęcie stanowiska w sprawie rury na dnie Bałtyku. Bezpieczeństwo energetyczne jest dla nas i dla naszych obywateli ważniejsze od tego, czy w jakimś niemieckim muzeum będzie wystawa, którą znamy, która nie jest idealna, ale zachowuje zasadę przyczyny i skutku: wojna zaczęła się w Gdańsku, od napaści na Polskę, a jej konsekwencją były cierpienia ludności.

Reklama

Zapowiada pan jednak, że rząd będzie się "Znakowi" przyglądać.
A tak, według starej, polskiej, mądrej zasady: rób jak uważasz i uważaj, jak robisz...

*Władysław Bartoszewski jest sekretarzem stanu w kancelarii premiera, pełnomocnikiem ds. dialogu międzynarodowego, byłym szefem polskiej dyplomacji