"Nie chcemy już grać tylko na trąbie i bębnie, ale wykorzystać całą orkiestrę. Zaczynamy w Unii politykę wielostronnych sojuszy. Dojrzeliśmy i zrozumieliśmy, jak funkcjonuje zjednoczona Europa" - tłumaczy DZIENNIKOWI szef komisji spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego i czołowy ekspert PO w sprawach zagranicznych Jacek Saryusz-Wolski.

Po wizycie w Wielkiej Brytanii Radosław Sikorski obiecuje sobie wiele. Oba kraje mają stać się zaczątkiem grupy państw dążących do szerszego otwarcia Unii na konkurencję i poluzowania barier gospodarczych dzielących Wspólnotę. Od czasów rządów pani Thatcher to tradycyjnie brytyjski priorytet. Teraz jest też w interesie naszego kraju. "Polska jest krajem sukcesu gospodarczego, który nie boi się konkurencji. To nas łączy z Brytyjczykami" - przyznaje wysoki rangą polski dyplomata.

"Na razie najważniejsze jest zniesienie barier dla swobodnego świadczenia usług w całej Europie, powstrzymanie zakusów Francji i Niemiec ustanowienia jednolitych stawek podatkowych dla firm, a także poparcie dla starań Brytyjczyka Petera Mendelsona, który w Komisji Europejskiej forsuje liberalną politykę handlową. Ale to dopiero początek naszej wspólnej, liberalnej krucjaty" - tłumaczy Saryusz-Wolski.

Zdaniem rzecznika MSZ Piotra Paszkowskiego z Londynem będzie też nas łączyła wspólna wizja stosunków międzynarodowych, której najważniejszym elementem jest utrzymanie bliskich więzi między USA i Unią.

Pod nowym kierownictwem resort spraw zagranicznych nie chce jednak powtórzyć błędu bezwarunkowego stawiania na jednego partnera. Dlatego na ofertę Brytyjczyków dogadania się w sprawie kształtu nowego budżetu Unii na lata 2013 - 2020 raczej powiemy "nie".

Tu interesy są bowiem sprzeczne. Warszawa chce zachować obecny poziom subwencji Brukseli (ok. 10 mld euro rocznie), podczas gdy Londyn, który dopłaca do wspólnej kasy, będzie dążył do maksymalnego ograniczenia wydatków Unii. Stąd w sprawach budżetowych Polska stara się znaleźć sojuszników gdzie indziej: w Hiszpanii, Grecji, Portugalii i nowych krajach Unii też walczących o większe dotacje.

Raczej nie ma również szans na dogadanie się z Londynem, jeśli chodzi o utrzymanie wspólnej polityki rolnej, z której dziś dostajemy ok. 5 mld euro rocznych subwencji. Tu Sikorski bardzo liczy na porozumienie z prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym, gdy ten przyleci za kilka tygodni do Warszawy. Niemcy mają zaś być naszym sojusznikiem w staraniach o rozwinięcie przez Unię hojnej polityki wschodniej, a także budowę europejskiej armii, dzięki której Wspólnota ograniczy zależność od Waszyngtonu w sprawach bezpieczeństwa.











Reklama

p

Rozmowa z Davidem Milibandem,

Millband: Chcemy bardziej zdecydowanej polityki wobec Rosji

Rafał Woś: Londyn i Warszawę łączy stosunek do Rosji. Brytyjska opinia publiczna - inaczej niż niemiecka czy francuska - uważa, że należy wobec Rosji stosować zasadę ograniczonego zaufania. Czy jest szansa na przekonanie do takiej polityki całej Unii? David Miliband, ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii: Myślę, że ostrożna postawa wobec Moskwy jest dziś w Unii normą. Gdy ostatnio spotkałem moich 26 kolegów w Słowenii, doszło do bardzo pouczającej rozmowy o Rosji. Zgodziliśmy się, że trzeba zająć wspólne i bardziej efektywne stanowisko wobec Rosji. Powiedzieliśmy przy tym jasno, że Unia powinna trzymać się w negocjacjach z Kremlem twardych zasad. Czekam, aż stanie się to faktem.

Jak przekonać do tego unijnych partnerów kupujących gaz od Rosji?
Oczywiście zaopatrzenie w energię to olbrzymi problem. My w Wielkiej Brytanii od lat próbujemy radzić sobie z nim poprzez dywersyfikację dostawców, konkurencję i poszukiwanie nowych źródeł energii. Namawiamy do tego samego Europę i zapewniamy o naszej gotowości do współpracy.

Część polskich elit politycznych widzi w Wielkiej Brytanii sojusznika, który podziela ich eurosceptyczne obawy i niechęć do dalszego pogłębiania integracji europejskiej. Dla poprzedniego rządu wasza walka o wyłączenie się spod ustaleń Karty praw podstawowych była wręcz wzorem.
Wyjaśnijmy to! Wielka Brytania nie jest przeciwna Karcie. My się z niej po prostu wyłączyliśmy, bo uważamy, że brytyjskie prawo jest bardzo dobre i wszystkie pozytywne pomysły Karty już od dawna mamy. Ale my nie chcemy blokować integracji europejskiej.

Jednak wasz pomysł na Europę jest inny niż to, czego chcą choćby Francja czy Niemcy. Brytyjscy politycy twierdzą publicznie, że nie należy się koncentrować się na instytucjach unijnych, lecz na dostarczaniu owoców integracji zwykłym obywatelom.
To prawda. Większość ludzi w Europie nie interesuje się debatami o unijnych strukturach, ważeniu głosów i procedurach. Oni chcą, by Unia pomogła im znaleźć lepszą pracę, aby byli zamożniejsi, mieli czystsze środowisko oraz czuli się bezpieczniej. Gdy w grudniu podpisywaliśmy traktat lizboński, cała "27" zgodziła się, że w przewidywalnej przyszłości mówimy "dość" instytucjonalnym reformom Unii. Nie widzę dziś w Europie nikogo, kto chciałby ten konsensus podważyć. Łącznie z ministrami Frankiem-Walterem Steinmeierem i Bernardem Kouchnerem.










Reklama