Sama Liszka, choć dymisję złożyła już miesiąc temu, wczoraj nie chciała komentować informacji DZIENNIKA na ten temat. "Jestem rzecznikiem rządu i tradycyjnie zapraszam we wtorek na konferencję prasową po posiedzeniu rządu" - powiedziała DZIENNIKOWI jedynie. Tym razem to zaproszenie jest jednak symboliczne. Zgodnie z decyzją, która w ubiegłym tygodniu zapadła w ścisłym gronie rządowym, premier ma osobiście poinformować i wytłumaczyć dymisję swojej rzeczniczki.

Reklama

Poszukiwania następcy Liszki trwają zarówno w kręgu ludzi związanych z Platformą, jak i w środowisku mediów. Według rozmówców DZIENNIKA z rządu przesądzone jest jednak, że tym razem Tusk postawi na bardziej politycznego rzecznika. Świadczy o tym chociażby to, że jak się dowiedzieliśmy, w pierwszej chwili padł pomysł, by rolę tę wziął na siebie obecnie szef gabinetu politycznego Tuska Sławomir Nowak.

"Ostatecznie raczej nie. Ale bardzo prawdopodobne, że Sławek tymczasowo de facto będzie pełnił rolę rzecznika" - odpowiada nam osoba z rządu. Choć moment odejścia Liszki to jej własna decyzja, nie bez znaczenie jest też - jak podkreślają politycy PO - kontekst polityczny. "Takie odejście to zawsze strata dla rządu" - mówi Jarosław Gowin z zarządu PO. Ale jednocześnie zaznacza: "Pani Agnieszka Liszka miała za zadanie przygotowanie profesjonalnego zaplecza dla komunikacji rządowej. Nie miała od początku pełnić roli twarzy rządu". Trudno powiedzieć, czy jej odejście oznacza, że ta formuła się wyczerpała. Gowin przypuszcza jednak, że następny rzecznik będzie bardziej polityczny.

Inni politycy nieoficjalnie mówią, że dobrze się stało. "Lubiłem ją. Jest kompetentną profesjonalistką. Tyle że Tusk postawił na nią, sądząc, że uda mu się prowadzić politykę bez konfliktów, większych trudności. Tymczasem rząd właśnie traci oddech, nasze sondaże spadają, pojawiają się poważne problemy" - relacjonuje jeden z ważnych polityków PO. Inny dodaje: "Dobrze się stało, że odchodzi. Była nijaka, bezbarwna i to nie pomagało wizerunkowi rządu".

Reklama

Sama Liszka, wcześniej zajmująca się m.in. komunikacją w firmach doradczych, od początku powtarzała, że nie zamierza się kreować na wielką gwiazdę i że nie jest politykiem. I rzeczywiście konsekwentnie pozostawała w cieniu bardzo lojalna wobec premiera. Często tłumaczyła, że taka rola podyktowana jest tym, że twarzą rządu jest sam premier, który świetnie radzi się sobie sam w kontaktach mediami. Po kilku miesiącach okazało się jednak w praktyce, że polityczne usta także Tuskowi są potrzebne.

Rzecznicy byli różni

Ewa Wachowicz - miss

Reklama

Numer telefonu do rzeczniczki rządu Waldemara Pawlaka? 90 60 90 - żartowano z Miss Polonia Ewy Wachowicz, wskazując na jej wymiary. Ale młodość i uroda, zamiast ocieplać wizerunek Pawlaka, stały się przyczynkiem do drwin. Wachowicz, studentka bez doświadczenia, traktowana była jak mikrofon na długich nogach. Sama dolewała oliwy do ognia. "Premierowi się nie odmawia" - uzasadniła przyjęcie funkcji rzecznika. A potem zapłaciła cenę: dodatkowe 10 kg, przez siedzenie po kilkanaście godzin dziennie za biurkiem.

Krzysztof Luft - aktor

Rzecznik rządu Jerzego Buzka miał mieć wszystkie kompetencje, by dobrze pełnić tę funkcję. Znana z telewizji twarz i zdolności aktorskie. Ale doświadczenie medialne nie wystarczyło, kiedy narastał kryzys w koalicji AWS - UW. "Dziś jestem przygotowany tylko z buraków" - odparł bezradnie pewnego dnia na kolejne pytanie o konflikt w rządzie.

Michał Tober - polityk

Świetnie orientujący się w kulisach polityki rządu Leszka Millera próbował tę politykę też rozgrywać. Z rozmów z nim dziennikarze mogli dowiedzieć się dużo. Ale nie miał skrupułów, kiedy trzeba było wprowadzać ich w błąd. Zapewniał dziennikarzy, że Sławomir Cytrycki, minister skarbu w rządzie Millera, pracuje normalnie, kiedy wiadomo było już, że podał się do dymisji. Pozwalał sobie na swobodne komentarze w równie cynicznym stylu jak jego szef.

Konrad Ciesiołkiewicz - "człowiek premiera"

Takiego zaufania premiera i dostępu do niego nie miał żaden rzecznik. Ten układ zaprocentował: Ciesiołkiewicz wykreował Kazimierza Marcinkiewicza na najpopularniejszego szefa rządu. Świetny PR-owiec niezwykle dbał, by jego premier był widoczny i dobrze postrzegany. Kiedy go zabrakło, Marcinkiewicz zaliczył wizerunkowe wpadki, nie umiejąc utrzymać nerwów na wodzy.