Szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak, zachowując swoje stanowisko, przejmuje przynajmniej tymczasowo rolę rzecznika rządu – to jedyny realny scenariusz, jaki istniał wczoraj w kancelarii Donalda Tuska po dymisji Agnieszki Liszki. Nowak broni się przed rzecznikowaniem jak może. "Nie chcę i nie będę" – przysłał nam SMS-a po południu.

Reklama

Ale koncepcja jest już gotowa. "Będzie nieformalnie rzecznikiem. A wszystko sprzedane pod hasłem: rząd jest tak medialny, że rzecznik nie jest potrzebny" -odpowiada polityk z rządu.

Odejście Liszki, choć na skutek jej decyzji, ze zdwojoną siłą ujawniło konflikty i chaos w kancelarii Donalda Tuska. Wczoraj nikt ze zorientowanych w sytuacji nie wierzył, by Tusk zdecydował się na wymianę albo przetasowanie wśród najbliższych współpracowników. Powód? Nie widać alternatywy, na obecnych ludziach kończy się ławka zaufanych i lojalnych - twierdzą politycy PO, zarówno ci z rządu, jak i spoza niego.

"Tusk zarządza kancelarią dokładnie tak samo, jak wcześniej zarządzał Platformą. Tylko że w partii miał do pomocy Schetynę, który jak coś się działo, brał ludzi za twarz. Teraz nikogo takiego nie ma" - tłumaczy jeden z członków władz PO.

Reklama

Co więc dalej z kancelarią? Na wczorajszy wieczór zaplanowana była specjalna narada u Tuska. "Jest ogromne zamieszanie i podenerwowanie. Ale Tusk, podejmując w tej chwili jakieś ruchy personalne, tylko potwierdziłby doniesienia medialne o bałaganie w kancelarii" - relacjonuje nam polityk rządowy. Choć jednocześnie zastrzega, że scenariusz, w którym do przetasowania jednak dojdzie, nie jest wykluczony. "Premier na razie nie podjął żadnej decyzji. Zresztą było tak już wcześniej, że jednego dnia się wściekał na Nowaka i Arabskiego, a drugiego wszystko wracało do normy" - relacjonuje osoba z kancelarii.

Nowak i szef kancelarii premiera Tomasz Arabski rywalizujący między sobą o wpływy, a w środku Liszka bez ambicji politycznych, często pozbawiona wiedzy o kulisach gabinetu - tak w uproszczeniu wyglądała do tej pory ekipa odpowiadająca za politykę informacyjną premiera. Dodatkowo do wpływu na nią aspirował znajdujący się teraz z dala od decyzji minister Rafał Grupiński. Osobno funkcjonuje też departament od PR. Efekt? Chaos i kosztowne dla wizerunku zarówno rządu, jak i premiera, wpadki. Najbardziej spektakularna to oczywiście podróż Tuska do Peru. Premierowi dostało się za nią mocno od mediów. Wizyta nieprzygotowana od strony medialnej, ale winnych nie ma. A wczoraj w mediach nagle sprawa wróciła: pojawiła się spekulacja, że Liszka odeszła, bo była odpowiedzialna za tę wpadkę. "To już chamstwo. Nie ma wątpliwości, że któregoś z jej kolegów" - oburza się jeden z doradców Tuska. Wiadomo bowiem, że za tę wizytę odpowiedzialny był Arabski, który o odpowiedni przekaz nie zadbał i sam wyjechał z Tuskiem. Z kolei jak wskazują politycy PO, Nowak, kiedy wybuchła afera, nie kwapił się, by sytuację ratować.

"Nowak od paru miesięcy chciał wygryźć Liszkę, przy okazji Machu Picchu specjalnie milczał i nie pomagał tej biednej dziewczynie" - twierdzi jeden z ministrów. Gdzie jest naprawdę winny? Kręgi rządowe podzieliły się już na tych, którzy wspierają Nowaka, i tych sympatyzujących z Arabskim. Choć największa jest grupa tych, którzy mówią: bez zmian w polityce medialnej polegniemy.