W opublikowanym w środę wywiadzie dla DZIENNIKA premier Donald Tusk ujawnił, że pytał polityków Prawa i Sprawiedliwości, jak miałoby brzmieć pytanie w referendum. "I ani ja, ani Kaczyński z Gosiewskim nie potrafiliśmy takiego pytania wymyślić. Ono jest w praktyce nie do zadania" - powiedział Tusk. Z tych m.in. względów - tłumaczył premier - referendum nie wchodzi w grę. Wniosek? Rząd będzie realizował swoją mapę drogową, czyli plan wstąpienia do strefy euro.

Reklama

>>>Słowakom się udało. Już mają euro

Dopytywany przez dziennikarzy premier wyjaśnił w środę, dlaczego sformułowanie pytania referendalnego jest niemożliwe: "Inicjatorzy referendum stają przed dylematem: czy jeśli spytają o rok 2012 i odpowiedź będzie <nie>, to znaczy, że 2011 jest dobry? Albo czy jeśli spytamy o datę dzienną, to czy następny dzień będzie dobry?" - zastanawiał się Tusk.

Na te słowa ostro zareagował Jarosław Kaczyński: "Odrzucenie referendum w sprawie przystąpienia Polski do strefy euro to kpienie z narodu, a twierdzenie, że nie sposób w tej sprawie sformułować pytania jest absurdalne" - oparł prezes PiS w Radiu Maryja.

Reklama

Jego zdaniem nie należy wprowadzać euro w czasie kryzysu i dopóki Polska nie zbliży się poziomem rozwoju gospodarczego, czyli poziomem PKB na głowę mieszkańca, do przeciętnej w Unii Europejskiej. "To, co mówi premier, to jest po prostu nadużycie. Próbuje rozegrać sprawę poprzez całkowicie absurdalne twierdzenie, że nie da się postawić pytania" - mówił Kaczyński. I na potwierdzenie, że jednak jest to możliwe, powiedział, jak - jego zdaniem - takie pytanie mogłoby brzmieć: czy chcesz wprowadzić euro w 2012, czy wtedy kiedy Polska zbliży się poziomem rozwoju do przeciętnej w UE?

"Tej propozycji nie można traktować poważnie. Jarosław Kaczyński ciągle zmienia zdanie i pewnie niedługo przedstawi jeszcze inne stanowisko" - komentuje Grzegorz Dolniak, wiceszef klubu PO. Propozycję pytania sformułowaną przez Kaczyńskiego ocenia jako nieprecyzyjną, bo nikt nie wie, kiedy zrównamy się gospodarczo z Unią.

Dlatego na razie o propozycji PiS nikt nie rozmawia. Zwłaszcza że Donald Tusk zarzuca swojemu przeciwnikowi politycznemu ukrywanie prawdziwych intencji. Czyli tego, że prezes PiS jest przeciw wprowadzeniu euro. "Ja bym wolał, i polska polityka potrzebuje tego jak tlenu, żebyśmy jasno stawiali swoje racje. Jeśli PiS jest przeciwne wejściu do strefy euro w jakiejś przewidywalnej perspektywie, powinno to jasno powiedzieć. I wtedy będziemy czekali na taką sytuację w parlamencie, która umożliwi zmiany w konstytucji" - wyjaśnił szef rządu.

Reklama

Jaka jest więc strategia rządu? Premier spodziewa się, że po wyborach parlamentarnych w 2011 r. temat referendum w ogóle przestanie istnieć. Stałoby się tak, gdyby PO uzyskała taką większość, która umożliwi jej zmianę konstytucji bez wsparcia PiS - czyli dwie trzecie głosów w parlamencie. I te słowa Tuska nie pozostały bez komentarza Kaczyńskiego. Zarzucił mu, że "boi się referendum, bo boi się społeczeństwa". "Chce ponad głowami społeczeństwa podejmować decyzje o ogromnym znaczeniu dla życia społecznego, a także o ogromnym znaczeniu dla tego, co wiąże się z perspektywą kryzysu światowego, który już mamy i sięga już Polski" - mówił szef PiS. A potem postraszył: "W zależności od prowadzonej polityki kryzys w Polsce może być lekki, ciężki albo bardzo ciężki."

Zdaniem szefa PiS, wprowadzenie euro zaostrzy kryzys. "Trudno przyjąć, że premier czy minister finansów tego nie wiedzą. Z całą pewnością to wiedzą" - skwitował Kaczyński.