Po kilku godzinach nerwowych konsultacji Kancelaria Prezydenta podała, że Lech Kaczyński jednak nie poleci na Ukrainę. Rządowy Tu-154 nie musi więc po niego lecieć, do hangaru powrócił przygotowywany na wszelki wypadek niewielki Jak-40.

Reklama

Na organizowanym przez Ukrainę szczycie państw pokrzywdzonych przez wojnę gazową Polskę będzie reprezentował prezydencki minister Michał Kamiński. Ale nie tylko. Kancelaria prezydenta podała, że liczy na ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego.

Podsekretarz stanu w prezydenckiej kancelarii Mariusz Handzlik powiedział, że szczyt w Kijowie będzie dotyczył głównie dwóch państw - Ukrainy i Słowacji. Bo to one najbardziej cierpią z powodu zakręcenia gazowych kurków przez Rosję. Jednak w rozmowach ma też uczestniczyć premier Mołdawii oraz szef polskiej dyplomacji.

DZIENNIK dowiedział się także, że spotkanie Radosława Sikorskiego z prezydentem Ukrainy Wiktorem Juszczenką zostało przełożone na późne popołudnie. Ukraińcy chcą mieć czas na dyplomatyczne zabiegi, których celem jest ściągnięcie do Kijowa jak największej grupy polityków z krajów poszkodowanych w kryzysie gazowym.

Reklama

Tym razem politycy za Kaczyńskim

"Szkoda, że lokalnie szczycie w Kijowie nie ma Lecha Kaczyńskiego. Z całym szacunkiem dla ministra Kamińskiego, ale prezydent tak bardzo się zaangażował w kryzys energetyczny, że jednak powinien lecieć: - mówi DZIENNIKOWI polityk PSL. I dodaje: "Jeśli prezydent Kaczyński nie poleciał na Ukrainę tylko przez to, że nie miał samolotu, to jest to już zwykła małostkowość.

"Jeśli Lech Kaczyński uważa, iż na szczycie w Kijowie wystarczy obecność ministrów Sikorskiego i Kamińskiego, to zapewne jest to słuszna decyzja" - powiedział DZIENNIKOWI Marek Suski. Podkreślił też, że nieobecność prezydenta na Ukrainie nie umniejszy znaczenia dzisiejszego spotkania.

A Joanna Senyszyn z SLD uważa, że "Lech Kaczyński łudził się, że jest w stanie pomóc rozwiązać spór energetyczny, a wyszło jak zawsze". "Prezydent chciał wypowiedzieć wojnę Rosji. Pierwszy raz w związku z konfliktem gruzińskim, a teraz gazowym. I znowu się przeliczył. Dlatego doszedł do wniosku, że nie ma po co polecieć do Kijowa - mówi DZIENNIKOWI.