Jak ustalił DZIENNIK, premier Donald Tusk nastawiał we wtorek swoich parlamentarzystów na spadki notowań opinii publicznej, przestrzegał, że idą złe czasy. "Mówił, żebyśmy nie mieli złudzeń, bo ludzie oceniają nas według zasady: rząd rządzi, czyli odpowiada za wszystko" - relacjonuje jeden z polityków PO. "Wiemy, że teraz będziemy kopani po kostkach i że minął okres, gdy nam dobrze szło" - mówi inny z uczestników spotkania. "Szkoda, że nie rządziliśmy wtedy, kiedy PiS, bo wykorzystalibyśmy dobrą koniunkturę i wprowadzili euro" - utyskiwał prominentny polityk PO.

Reklama

>>>Dowiedz się, jak spekulanci chcą wypompować z Polski 50 miliardów dolarów!

Uważajcie na słowa!

Tusk ostrzegał też swoich parlamentarzystów, by uważali na słowa. Namawiał, by posłowie, którzy nie znają się zbyt dobrze na kwestiach gospodarczych, najlepiej w ogóle nie wypowiadali się na te tematy. "Musimy dbać o to, by przekaz był bardzo precyzyjny, i uważać na słowa, bo każde nieopatrznie wypowiedziane może mieć zły wpływ na gospodarkę" - opowiada polityk Platformy.

Reklama

Czy premier miał na myśli własne słowa z wtorku wygłoszone po posiedzeniu rządu, gdy zapowiedział, że jeśli euro przekroczy cenę 5 zł, rząd podejmie decyzję o rozpoczęciu sprzedaży euro? Ta deklaracja została natychmiast zinterpretowana jako zapowiedź interwencji na rynku walutowym. Premier na posiedzeniu klubu był z tego bardzo niezadowolony. "Tłumaczył nam, że nie chodziło mu o bezpośrednią interwencję, a tak to zostało odebrane" - opowiada poseł PO. "Premier powiedział, by nie posługiwać się tym słowem, bo spotyka się to z innym efektem niż oczekiwany" - wyjaśnia nasz rozmówca.

Najwyraźniej jednak nie wszyscy zrozumieli intencje szefa rządu. Jeszcze wczoraj rano wiceszefowa komisji finansów Krystyna Skowrońska z PO w rozmowie z DZIENNIKIEM mówiła, że wtorkowa deklaracja premiera była "jasnym sygnałem dla spekulantów, iż polski rząd jest gotowy do interwencji".

Premier mówi po ludzku

Reklama

Nie tylko premier apelował do posłów, ale i oni do niego. Jak dowiedział się DZIENNIK, większość klubu chciałaby, by zamiast ministra finansów Jacka Rostowskiego w dzisiejszej debacie o kryzysie wystąpił sam Tusk. "Premier jest najbardziej wiarygodny, mówi po ludzku, z kolei Rostowski posługuje się zbyt specjalistycznym językiem, a ludzie boją się takich przekazów" - argumentuje członek kierownictwa klubu. Czy premier przystanie na prośbę partyjnych kolegów? Miał zapowiedzieć, że weźmie to pod uwagę. Podkreślił jednak, iż ma ludzi, których zadaniem jest tłumaczyć opinii publicznej, co w związku z kryzysem robi rząd.

Kim są ci ludzie? Poza premierem głos na temat kryzysu zabierają głównie wicepremierzy: Grzegorz Schetyna i Waldemar Pawlak, minister Rostowski, szef gabinetu premiera Sławomir Nowak i szef klubu PO Zbigniew Chlebowski. Nowak stara się o superpozytywny przekaz: oświadczył w TVN 24, że jest przekonany, iż najgorsze notowania złotego już mijają, więc postanowił przewalutować swój kredyt hipoteczny w złotych na franki szwajcarskie.

Ale to Chlebowski złożył najpoważniejszą deklarację związaną z gospodarką. Na posiedzeniu Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej szef klubu PO powiedział, że nic się nie zmienia, jeśli chodzi o mapę drogową wejścia Polski do strefy euro. "Oficjalne rozmowy z Europejskim Bankiem Centralnym na temat przystąpienia do ERM2 trwają od kilku dni" - powiedział Chlebowski.

>>>Przeczytaj, jak rząd ratuje złotego

Tusk to nie Obama

Premier apelował publicznie, by działania jego gabinetu oceniać po efektach, jakie one przyniosą. Dodał, że w czasach gospodarczych napięć żadna władza nie jest w stanie wszystkich usatysfakcjonować. "Niektórzy oczekują nadmiernej aktywności, inni oczekują pasywności i neutralności. Rząd jest od tego, by dobierać instrumenty w miarę naszych możliwości i dobrego rozpoznania" - mówił szef rządu. Dodał, że Polska to nie USA, a on nie jest Barackiem Obamą. Dotyczyło to ponagleń opozycji, by wpompować w gospodarkę jak najwięcej pieniędzy.

W obecnej sytuacji na rynku nawet takie deklaracje nie wywołują znaczących reakcji. Dlaczego więc właśnie w tym momencie złoty zaczął zyskiwać wobec euro? Bo do słów Chlebowskiego i uspokajających wypowiedzi premiera doszedł niespodziewany dla rynku krok Ministerstwa Finansów. Co się stało? Rząd sprzedał na rynku część euro pozyskanych już z funduszy unijnych. Kiedy to zrobił? Nie wiadomo. "Ale wystarczy spojrzeć" - sugeruje nasz rozmówca z resortu finansów. Na wykresach kursów walut wyraźnie widać, jak po godzinie 11.30 złoty zaczyna odbijać się od dna.