MIKOŁAJ WÓJCIK: Panie prezydencie, to już zawsze będzie pan ustępował premierowi? Przed każdym szczytem?
LECH KACZYŃSKI: Teraz nic innego nie miało sensu. Po pierwsze było tylko jedno miejsce. Po drugie za politykę finansową państwa odpowiada rząd. Prezydent ma oczywiste miejsce przede wszystkim w polityce zagranicznej, warunkuje to konstytucja. Ale ponieważ to nieformalne spotkanie dotyczy finansów, to sadzę, że Premier ma tu pierwszeństwo.

Reklama

Mówi pan o kompromisie w sprawie drogi do euro?
Przede wszystkim tak, ale również szerszym, obejmującym pomysły na walkę z kryzysem. Środowy szczyt był tutaj postępem. Mam nadzieję na więcej przy okazji kolejnych spotkań i rozmów.

Widzi pan realne szanse na porozumienie w sprawie wejścia do euro? Nie pytam nawet o datę wejścia, bo wiem, że żadnych dat pan nie poda. Ale choćby o wejście do korytarza walutowego ERM2. Jest możliwość zgody z rządem?
Szanse na to są. Ale nikt mnie nie przekona, że wejście do ERM2 dzisiaj to dobry pomysł. Nikt mnie nie przekona, że rzeczywiście skazanie Polski na prowadzenie bardzo twardej polityki makroekonomicznej nie będzie miało skutków deflacyjnych, a więc pogłębiających kryzys. Stąd jestem takim głębokim przeciwnikiem rządowego planu szybkiej ścieżki do euro.

To jest trochę tak, jak w drugiej połowie lat 90. Wicepremier Leszek Balcerowicz miał rację, że koniunktura była wtedy przegrzana i trzeba było ją nieco ostudzić. Był nadmierny optymizm inwestycyjny i konsumpcyjny, a jednocześnie fatalny bilans handlowy. Ale pan premier Balcerowicz - mówiąc w przenośni - zamiast wlać do ogniska jedno wiadro, to wlał ich pięć. I mieliśmy pięć lat stagnacji. A my na to teraz nie mamy już czasu.

Reklama

Czyli ERM2 nie teraz. To kiedy?
Nie jestem dogmatykiem. Wiem, że był okres, w którym efekty przyniosły metody liberalne. Więc nie twierdzę, że mam złotą i jedynie słuszną receptę. Ale najpierw musimy mieć przynajmniej jasną wersję wyjścia z kryzysu. Musimy wiedzieć, że wyjdziemy. To czasem wiadomo, jeszcze zanim się wyjdzie. A dopiero później można wchodzić do ERM2. Czas wcale nie gra na naszą niekorzyść. Pojawiają się głosy, że Unia Europejska powinna ograniczyć restrykcyjne reguły wchodzenia do strefy euro. Ale jak się będziemy działać za szybko, to nam ich nie ograniczą. Bo po co?

A jeśli chodzi o mechanizm podjęcia decyzji o wejściu do strefy euro? Referendum, jak chce PiS, czy przyjęcie, że Polacy już zdecydowali o euro, głosując za traktatem akcesyjnym, jak upiera się rząd?
Oczywiście, nie ma sporu między mną i rządem, że o przyjęciu euro zdecydowaliśmy, wchodząc do Unii Europejskiej. Ale nie o dacie. A w tak ważnej sprawie trzeba zapytać społeczeństwo. Chyba, że dojdzie do porozumienia między wszystkimi najistotniejszymi siłami politycznymi. Wtedy nie zamierzam stawiać sprawy referendum. Warunkiem jest tylko to, że musi być porozumienie. Takie same jest zresztą stanowisko Rady Polityki Pieniężnej. Bez takiego porozumienia nic się nie da zrobić w kierunku wejścia do strefy euro.

A jeżeli go nie będzie?
To wtedy referendum będzie konieczne.

Reklama

To porozmawiajmy jeszcze o warunkach tego porozumienia. Jeżeli rząd poluzuje swój plan i nie będzie się upierać przy 2012 roku, to weźmie pan na siebie przekonanie PiS do rezygnacji z tego postulatu i poparcia zmian w konstytucji bez pytania społeczeństwa o zgodę?
Ja nie jestem szefem PiS.

Gdyby pan był, nie musiałby przekonywać partii do swojego planu.
Nie jestem szefem PiS. Mogę natomiast odegrać rolę mediatora. Oczywiście z kierownictwem PiS nie mamy żadnych napięć. A jeżeli chodzi o Platformę, to myślę że przynajmniej z dwoma jej głównymi przywódcami też mogę rozmawiać.

Taka kampania musiałaby być bardzo gorąca.
Najważniejsze, by spełniła tylko jeden warunek: społeczeństwo musi być dobrze poinformowane. Ludzie muszą wiedzieć, że wejście do korytarza walutowego to ograniczenie możliwości walki z kryzysem. Jeśli chcemy tam być już, to powiedzmy: będzie większe bezrobocie, niższy wzrost PKB, ale potem będzie euro. Tylko też trzeba Polakom powiedzieć, że dotąd sfera euro nie była sferą szybkiego wzrostu. Może kiedyś będzie, ale dotąd nie była.