"Przyjechałam dać świadectwo. Ilość głupot wypowiadanych na temat naszych rządów jest przerażająca. Zostawiliśmy gospodarkę i finanse w stanie znakomitym" - tymi słowami tydzień temu Zyta Gilowska wywołała dawno niewidziany entuzjazm wśród zwolenników PiS i ekscytację wśród pozostałych uczestników i obserwatorów sceny politycznej.

Reklama

Sama Gilowska od razu zaczęła zaprzeczać, że wcale nie chce wracać do polityki, że skorzystała tylko z dwóch zaproszeń, by "dać świadectwo prawdzie". Nam na wszystkie pytania dotyczące jej ewentualnej aktywności dawała tę samą odpowiedź: "Nigdy nie zawierałam transakcji politycznych. Jestem wolnym człowiekiem".

Ale takim deklaracjom niejako przeczą jej wyraziste politycznie, emocjonalne ostatnie wystąpienia. Także strona zapraszająca, czyli PiS wraz z samym prezesem, daje do zrozumienia, że z wielką chęcią przywitałaby ją na swoim pokładzie.

Rzeczywiście w PiS drzwi dla Zyty Gilowskiej są otwarte na oścież. Gilowska odeszła z polityki bez żadnej kłótni, jest wspomnieniem złotych lat PiS, przy tym bardzo medialna. Także osobista sympatia - "chemia", jak to określają obserwatorzy - między nią a Jarosławem Kaczyńskim, a przy tym wspólna chęć odegrania się na Donaldzie Tusku, to okoliczności sprzyjające ponownemu zbliżeniu.

Reklama

Chyba jedna tylko osoba w PiS - dość ważna, ale jednak o ograniczonych wpływach - jest niezadowolona z ponownej aktywności Gilowskiej. Ta osoba, chyba jako jedyna, nie oklaskiwała eksminister finansów przemawiającej na konwencji wyborczej PiS we Wrocławiu. "Jedyna smutna tam osoba, która w tym momencie widziała, że wizja objęcia przez nią kiedyś resortu finansów całkowicie się rozmywa" - opowiada świadek wydarzeń. Tą smutną osobą była Aleksandra Natalli-Świat, do tego momentu wyłączny PiS-owski cień ministra finansów. Przyjazd Gilowskiej do Wrocławia musiał być tym większym upokorzeniem, że Natalli-Świat była gospodarzem konwencji. To ją pierwotnie wyznaczono do wygłoszenia filipiki wymierzonej w politykę gospodarczą rządu. "Próbowała protestować przeciw udziałowi Zyty. Jak to? Przecież ona miała mówić o gospodarce. Prezes jednak szybko uciął te fochy" - opowiada jeden z posłów PiS. Wyróżnienie Gilowskiej było tym większe, że tylko ją Kaczyński wprowadził na scenę i osobiście zaanonsował.

"Cała Polska ją zauważyła. Jej wystąpienie boleśnie strzeliło PO. Nie przypadkiem Biłgoraj się odezwał" - mówi Joachim Brudziński. Biłgoraj, czyli Janusz Palikot, który rzeczywiście od razu na swoim blogu zamieścił ostry, wręcz obraźliwy komentarz. To wtedy nazwał ją mumią - "podnosi się z politycznych katakumb Zyta Gilowska. Z wielką energią pyszczy i wykrzykuje epitety pod adresem swojego niedawnego brata". Palikot zresztą co jakiś czas komentuje Gilowską, co częściowo można wytłumaczyć lubelskimi zaszłościami między nimi, gdy wzajemnie wycinali się z władz tamtejszej Platformy.

We Wrocławiu Gilowska miała pełną swobodę wypowiedzi. Nikt jej nie pisał mowy. Ale jeden szczegół był uzgodniony - żółta kartka, którą pokazała rządowi Tuska. Zgodziła się na wplecenie tego do swojego przemówienia. "W takich sprawach z nią nie ma problemu. Jest pełną profesjonalistką" - mówi jeden z polityków PiS. Żółtka kartka została wymyślona wiele tygodni temu przez Michała Kamińskiego. Jest charakterystyczne, że poproszono Gilowską, by to ona właśnie ją pokazała. "Gdyby to zrobiła Natalli-Świat, nie byłoby tego efektu" - mówi nasz informator.

Reklama

PiS-owscy spin doktorzy, także rywalizujący z nimi Jacek Kurski, cały czas ostrzyli sobie zęby na medialną panią wicepremier. Jej brak stał się szczególnie odczuwalny, gdy oceniono efekt spotu z "aniołkami Kaczyńskiego". "Natalli-Świat, Gęsicka, Kluzik-Rostkowska są bardzo merytoryczne, ale nierozpoznawalne. Równie dobrze mogliśmy zatrudnić aktorki. A ona swym autorytetem powoduje, że te same rzeczy, tyle że wypowiedziane przez nią, stają się od razu wiarygodne" - mówi informator DZIENNIKA. Pomysły na jej wykorzystanie rodziły się od kilku miesięcy. Zamówiono badania - wypadła w nich doskonale, z niedużym elektoratem negatywnym. Na początku roku, gdy PiS przygotowywało się do swojego krakowskiego kongresu, pojawił się pomysł, by Gilowska mówiła tam o gospodarce. Współpracownicy Kaczyńskiego prosili go, by to on osobiście - ze względu na najlepszy kontakt - poprosił Gilowską o przyjazd. Kaczyński odmówił, bo wiedział, że wtedy Gilowska przygotowywała się do bardzo poważnej operacji serca - czyli sprawy, która jest clou wszystkich jej ostatnich historii.

Innym pomysłem była koncepcja wykorzystania Gilowskiej do debaty z Jackiem Rostowskim. Pierwotnie PiS chciało przeć do debaty Kaczyński - Tusk, która miała się odbyć w marcu, czyli w momencie gdy zrównywał się czas sprawowania rządów przez premiera z PiS i premiera z PO. Kaczyńskiemu pomysł średnio się podobał, potem stwierdził, że nie chce występować, bo - jak powiedział - wiosną łapią go silne alergie. Wtedy rzucono nazwisko Gilowskiej, ale to było tym bardziej niemożliwe, gdyż był to czas jej pooperacyjnej rekonwalescencji.

Ta przeprowadzona na początku operacja - wszczepienie do serca konwertera, zwanego też defibrylatorem, czyli urządzenia przeciwko arytmii - uratowało życie pani wicepremier. Tak mówi ona sama.

Nikt, nawet osoby jej nieżyczliwe, nie podważa jej twierdzenia, iż jej odejście z polityki miało inny powód niż zły stan zdrowia. Podaje się wprawdzie inne powody, nie są one jednak pierwszorzędne. Gdy w styczniu 2008 oddawała mandat poselski, krążyła pogłoska, że to dlatego że nie odpowiada jej nuda bycia w opozycji. Oraz taka, że była rozgorycza przekazaniem stanowiska wicemarszałka Sejmu Krzysztofowi Putrze, a nie jej.

Trudno zweryfikować, jak ważne były dla niej te ambicjonalne względy. Natomiast kłopoty kardiologiczne są faktem. Pierwszą operację - wszczepienia zastawki - przeszła u Zbigniewa Religi pięć lat temu. Po odejściu z polityki miała dwie poważne operacje i kilka zabiegów. Dość szybko znudził się jej wypoczynek i zajęła się działalnością akademicką. Właściwie nigdy nie zerwała kontaktu z KUL. Starała się spotykać z magistrantami i doktorantami nawet wtedy, gdy była wicepremierem.

W kilka miesięcy po odejściu z polityki dużą przewagą głosów została wybrana dyrektorem Instytutu Ekonomii i Zarządzania. "Jest bardzo energiczna, na pewno lepiej oceniana od poprzedników. Ale ze względu na stan zdrowia czasem jest jej trudno" - ocenia jeden z pracowników naukowych wydziału. Nasz rozmówca z KUL dodaje od razu, że mimo to Gilowska się nie oszczędza. Prowadzi seminaria i ma dwa wykłady: z ekonometrii i finansów publicznych. "Większość profesorów ma tylko jeden wykład" - opowiada naukowiec z KUL i zapewnia, że nawet termin ostatniej operacji został wyznaczony na czas przerwy międzysemestralnej, by nie zakłócić pracy instytutu.

W akademickim zaciszu Gilowska pracuje nad podręcznikiem finansów publicznych. Ta dziedzina to jej konik, naukowy i polityczny. Gdy ostatniej jesieni i zimą Sejm debatował nad budżetem państwa, Gilowska pilnie się temu przyglądała. "Przez cały ostatni rok pani profesor starała się tonować swoje oceny, ale wiem, że była wstrząśnięta tym, jak bardzo obecny rząd mylił się przy opracowywaniu budżetu" - mówi pracownik jej katedry Adam Błasiak. On, tak jak wielu innych naukowców z Instytutu Ekonomii KUL, razem z Gilowską oglądał w telewizji budżetowe debaty. "Byliśmy w szoku, jak nowy rząd manipuluje cyframi, by zrzucić z siebie winę. Współpracownicy pani profesor gorzko to komentowali, ona jednak milczała" - opowiada Błasiak. Przyznaje jednak, że Gilowska mocno to przeżyła.

Właśnie w czasie debat budżetowych nie wytrzymała i udzieliła pierwszego dużego wywiadu (jednego z dwóch, które ukazały się do tej pory). W grudniu mówiła DZIENNIKOWI, że rząd w sprawie kryzysu jest jak Czerwony Kapturek - "beztrosko bieży przez las". Jak twierdzi jeden z jej akademickich współpracowników, Gilowska powtórzyła w nim wiele swoich spostrzeżeń, z którymi dzieliła się z kolegami z instytutu. Twardo broniła swoich wcześniejszych decyzji - o obniżce podatków i składki rentowej. Twierdziła, że w Polsce bodźcem antykryzysowym powinno być zwiększenie konsumpcji. Temu celowi miałaby służyć obniżka podatku VAT. Skrytykowała Rostowskiego za zbyt rygorystyczne obniżanie deficytu. Krytykowała Grzegorza Schetynę i Tuska, któremu wróżyła, że za sprawą kryzysu ma małe szanse na prezydenturę. Czyli mówiła rzeczy, które bardzo podobają się w PiS. Tym bardziej że dodała wiele ciepłych komplementów pod adresem obu braci.

Zapytana o to, czy dzwonią do niej politycy, odpowiedziała: "Rzadko". "Prezes co jakiś czas wspominał, że rozmawiał z nią. Dzwonił do niej, by pytać o stan zdrowia" - mówi bliski współpracownik Kaczyńskiego Mariusz Błaszczak. "Prezes radził się jej w pewnych kwestiach związanych z budżetem. Wiemy, że ona monituje prace rządu" - dodaje Adam Bielan. Także zmarły niedawno prof. Zbigniew Religa był w kontakcie z Gilowską. Jego pogrzeb w marcu był pierwszym spotkaniem Gilowskiej z politykami, z którymi nie widziała się od miesięcy. "Była krótko po swojej operacji, jeszcze bardzo osłabiona" - opowiada Brudziński. Z pogrzebu Kaczyński zabrał ją swoim samochodem. Wtedy ona miała zaprosić go do siebie do Lublina.

Pojechał pod koniec marca. Zajechał na KUL z wielkim bukietem kwiatów, tak że o wizycie od razu wiedziały wszystkie media. Z uczelni oboje pojechali do domu Gilowskiej w podlubelskim Świdniku. Obiad Gilowska ugotowała osobiście, samo zaś spotkanie - ku zniecierpliwieniu współpracowników Kaczyńskiego - trwało wiele godzin.

Lojalna wobec PiS Gilowska, medialna i tym bardziej wyrazista, im bardziej szara robiła się partia Kaczyńskiego, coraz częściej stawała się hipotetycznym elementem strategicznych układanek. "Zawsze o niej pamiętaliśmy. Wiele razy na różnych spotkaniach wspominano ją, jak by ona skomentowała kolejne wpadki Rostowskiego" - zarzeka się Kurski. Jednym z pierwszych pomysłów, już kilka miesięcy temu, było zaproponowanie jej funkcji społecznego doradcy prezydenta ds. ekonomicznych. Sprawa nie jest rozstrzygnięta, bo Gilowska nie odpowiedziała do tej pory. Ale także z obawy o reakcję innego doradcy dr. Ryszarda Bugaja. On, wyznając bardziej lewicowe spojrzenie na ekonomię, mógłby nie chcieć zasiadać obok krytycznie przez niego ocenianej liberalnej Gilowskiej. Jak sam przyznaje, był zaskoczony obecnością Gilowskiej na spotkaniu ekonomistów u prezydenta 7 maja, czyli tuż przed konwencją we Wrocławiu. Na spotkaniu u Lecha Kaczyńskiego Gilowska została wyróżniona w sposób nadzwyczajny - do tej pory media były wypraszane po wystąpieniu prezydenta. Tym razem dziennikarze mogli wysłuchać także jej. Tak nie był jeszcze wyróżniony żaden z goszczących w pałacu ekonomistów. To jednak ze strony prezydenta bardziej gest poparcia dla partii brata niż wyraz sympatii wobec Gilowskiej. Bowiem aż tak liberalny w sprawach gospodarczych Lech Kaczyński nie jest. Dał temu wyraz, sprzeciwiając się planom Gilowskiej, jeszcze jako wicepremier, by zlikwidować jeden z przywilejów podatkowych przysługujących pracownikom nauki i mediów.

W odróżnieniu od zastrzeżeń pałacu partia oczekuje Gilowskiej jak kania dżdżu. "We Wrocławiu była w fantastycznej formie. Energiczna, tryskająca dowcipem" - opowiada Elżbieta Jakubiak. "Dworowała sobie z nas, że dajemy się tak łatwo Platformie" - dodaje Brudziński. "A mi powiedziała, że mi kibicuje" - chwali się Marek Migalski.

Ten szampański nastrój jest zrozumiały nie tylko w kontekście sondażowych przewag PO nad PiS i nadziei na ich odwrócenie. Posłowie już wiedzą, że w czerwcu i w lipcu zacznie się ostry bój z rządem, gdy ruszy nowelizacja budżetu. Tu rzeczywiście aktywny udział Gilowskiej mógłby być wunderwaffe. "Trzeba będzie się do tego odnieść. To mój obowiązek z racji mojej wiedzy i tego, że byłam ministrem finansów w dwóch rządach" - zapowiada Gilowska. To jedyny konkretny sygnał z jej strony w sprawie aktywności medialnej i politycznej.

"Sformalizowanych planów współpracy nie ma. Wszystko zależy od jej zdrowia i tego, czy sama będzie chciała" - mówi Błaszczak. Wiadomo, że spin doktorzy PiS proponowali jej kilka form współpracy. Jakich? Nasi rozmówcy nie chcą ich zdradzić, nie tylko z obawy, by konkurencja nie storpedowała. Także dlatego że Gilowska może nerwowo zareagować. "Z nią jak z jajkiem. Wścieknie się z powodu byle przecieku" - tłumaczy nasz informator. A z impulsywności znana jest od dawna - o czym dziś z lubością opowiadają politycy PO: o tym, jak wybiegała z posiedzeń, trzaskała drzwiami, a Tusk musiał za nią biegać i prosić, by wróciła.

Także dziś lubi być proszona. Swój udział w konwencji we Wrocławiu potwierdziła tuż przed nią. Jeden z posłów był świadkiem, jak Kaczyński odebrał od niej telefon w tej sprawie. Wyraźnie się ucieszył, jakby nie był pewien jej odpowiedzi.

"Nabrała już sił po operacji. Trzeba pamiętać, że ona podejmuje decyzje bardzo szybko, jest bardzo aktywna. A pewnie brakuje jej mediów i popularności" - opowiada jej znajoma z Lublina.

Bo oprócz tego, że lubi być proszona, ma zwyczaj zmieniać decyzje. Tak jak wtedy, gdy - to kolejna platformerska wspomnieniowa złośliwostka - na pewnym partyjnym konwentyklu stanęło, kto z liderów ma szybko pojechać do telewizji i dać tam odpór wrogom. "Zyta, jedź ty! Ty się na tym znasz!" - zakrzyknęli zgodnie Tusk, Rokita i Komorowski, bo sprawa tyczyła się gospodarki. "Nie mogę, bo jestem w spodniach" - padła pierwsza odpowiedź. Po długim rytuale próśb i namów okazało się jednak, że spodnie nie są żadną przeszkodą.

Dziś bowiem celem dla niej samej nie musi być wcale walka o powrót PiS do władzy z nią w roli wicepremiera i ministra finansów. Dziś to mglista przyszłość, wręcz mrzonka. Za to stanowisko w Radzie Polityki Pieniężnej to już rzecz całkiem realna. Już za rok kończy się kadencja obecnej rady. Lech Kaczyński jako prezydent będzie miał trzy miejsca do obsadzenia. Czy jedno z nich dostanie Zyta Gilowska?