Szef resortu obrony wskazał na cztery słabe punkty poniedziałkowej potyczki polskich żołnierzy z talibami w Adżristanie, w których zginął kapitan Daniel Ambroziński. Czterech innych polskich żołnierzy zostało rannych. Straty towarzyszących Polakom siłom afgańskim są większe – zginęło 8 tamtejszych żołnierzy i policjantów, a aż 11 zostało rannych.

Reklama

Jakie wątpliwości po tej akcji ma Klich?

* Pierwsza z nich dotyczy tego, czy właściwie zostały wykorzystane dane z analiz wywiadowczych oraz sprzętu rozpoznawczego - mówił szef MON.

* Drugą wątpliwość to sposób funkcjonowania naprowadzenia lotnictwa wspierającego sił NATO w Afganistanie. Mimo że pierwsze samoloty doleciały nad miejsce walk po 50 minutach od rozpoczęcia, to tylko zademonstrowały siłę, a nie zaatakowały talibów.

* Trzecia i czwarta wątpliwość Klicha wiążą się ze wsparciem, jakiego miały udzielić ostrzelanemu patrolowi siły szybkiego reagowania. Zdaniem ministra obrony zadziałały zbyt późno. "Dlatego chcę zbadać system" - mówił minister obrony.

Reklama

>>>Naszym żołnierzom pali się grunt pod nogami

Klich nie wykluczył również, że do tragedii doszło dlatego, że w wśród Afgańczyków towarzyszących polskim żołnierzom mógł kryć się zdrajca. "Wśród nich mogą być tacy, którzy występują w dwóch kapeluszach" - uciekał w metafory.

Reklama

Jednak polscy żołnierze, którzy służyli w Afganistanie, wskazują też na inne przyczyny tragedii. DZIENNIK dotarł do relacji oficera SKW, który przez wiele miesięcy przebywał na misji afgańskiej. – Giniemy przez skąpstwo. Nasza praca polega głównie na kontaktach ze starszyzną i tzw. dobrze ustosunkowanymi Afgańczykami. Informacje zwyczajnie się kupuje. I choć nie trzeba za nie dużo płacić - bo często kosztują po kilkaset dolarów - to regułą staje się to, że centrala w Warszawie nie akceptuje takich wydatków – opowiada rozmówca DZIENNIK.

Eksperci, których poprosiliśmy o ocenę, zgodnie twierdzą, że polski kontyngent nie jest dostatecznie przygotowany do walk w Afganistanie. I wyliczają błędy. "Polski patrol prowadził misję bojową. Powinien mieć zapewnione odpowiednie wsparcie z powietrza" - mówi uznany strateg gen. Stanisław Koziej. Wskazuje, że żołnierzom wyjeżdżającym z bazy powinien towarzyszyć śmigłowiec lub stacjonować w takiej odległości, aby w bardzo krótkim czasie mógł znaleźć się na miejscu zagrożenia. Dlatego generała zastanawia to, że Polacy tak długo czekali na amerykańskie wsparcie. "Najprawdopodobniej akcja nie została skoordynowana z naszym sojusznikiem" - podejrzewa strateg.

Dlaczego skoro zawiodło amerykańskie lotnictwo, na miejscu akcji nie pojawiły się ciężkie polskie śmigłowce, które również służą w Afganistanie? Bo są zbyt słabe. "Mi-24 jest sprzętem bardzo paliwożernym. Zanim doleciałby z bazy na miejsce, zabrakłoby mu paliwa" - wyznał szef sztabu gen. Franciszek Gągor.

Na słabe wyposażenie polskiego wojska w Afganistanie zwraca też uwagę gen. Sławomir Petelicki, twórca jednostki komandosów GROM. "Gdyby przed wyjściem patrolu został tam wysłany bezzałogowy samolot zwiadowczy, wiadomo by było, że stacjonują tam rebelianci. Inną sprawą jest to, że polskie śmigłowce Mi-17, które mogłyby wspierać ten patrol, nie mają odpowiedniego wyposażenia bojowego, a Mi-24 - odpowiedniego silnika, żeby latać na takich wysokościach gdzie odbywała się akcja" - twierdzi Petelicki.

Zdaniem gen. Kozieja błędów nie ustrzegli się również żołnierze biorący udział w bitwie. "Wycofując się, powinni zabrać ciało zabitego kolegi z pola walki" - mówi gen. Koziej.

W sprawie śmierci polskiego żołnierza już w poniedziałek zebrali się wojskowi prokuratorzy. Wtedy też z urzędu wszczęli śledztwo. Czynności będzie prowadziła na miejscu w Afganistanie Żandarmeria Wojskowa.