Anna Walentynowicz dzisiejsze święto spędziła w domu. Nie wierzy, że coś da się jeszcze po latach wytłumaczyć: "Jak to wyjaśnić? Jeżeli zdrajca jest uważany za bohatera, a mimo tylu publikacji, tylu ludzi poszkodowanych, na których on donosił i za co brał pieniądze..." - mówi była liderka "S" w wywiadzie z dziennikarzami Sygnałów Dnia.

Reklama

>>>Wałęsa: Walentynowicz gorsza niż SB

Walentynowicz protestuje przeciwko nazywaniu jej konfliktu z Lechem Wałęsą osobistym konfliktem: "Bardzo proszę nie używać takiego określenia, że to był konflikt osobisty. Nie. To była sprawa zdrady Związku. On trzeciego dnia strajku nie zrobił tego strajku, zakończył go trzeciego dnia, skompromitował wolny związek zawodowy i kłamie do dzisiaj. On przez cały czas służył komunistom, spotykał się z nimi przez cały czas, a w Solidarności robiono ciągle konflikty. Ja prywatnie do tego człowieka nie mam nic. Najlepszym dowodem jest to, że 2 lutego w 2002 roku byłam na ślubie jego córki, a mojej chrześniaczki. I prywatnie nie mam nic do niego, ale politycznie jest to zdrajca i nie ma innej decyzji.

O obecnej sytuacji w Stoczni Gdańskiej Walentynowicz mówi: "Powinnam nie odpowiadać na to pytanie. Serce mi się kroi. Stocznia była dla mnie drugim domem, jeżeli nie pierwszym domem. Przepracowałam tam 40 lat. A dzisiaj - jak na ironię losu - na ruinach Stoczni koncerty urządzają po to, żeby zapomnieć o tym, że tam była Stocznia. Ja tego nie rozumiem. Nie poszłam na taki koncert na terenie Stoczni. I dlatego powinniśmy się jeszcze raz zorganizować w związki zawodowe takie, jakie miały miejsce w 80 roku, i okazać nieposłuszeństwo wobec dzisiaj tej władzy" - mówi Walentynowicz.

Reklama

>>>Przeczytaj cały wywiad z byłą liderka "S"