Jeśli nie liczyć jednej zapowiedzi premiera, nie było żadnej przesłanki, by tak miało się stać. Wygląda na to, że najwyższe władze PO ani razu nie rozważały na poważnie jego odwołania.

Reklama

Także nie planował tego premier, który w lipcu zapowiedział, że jeżeli Grad nie załatwi sprawy stoczni, to pożegna się ze stanowiskiem ministra skarbu. "Trzeba znać Donalda, by właściwie ocenić takie słowa. On zdenerwowany potrafi kogoś zwolnić, a po pięciu minutach to odwołać" - mówi ważny parlamentarzysta Platformy. Mogło być też tak, że to robota Igora Ostachowicza. Wpływowy marketingowiec premiera miał wymyślić to jako ruch pod publiczkę. Dziś wiemy, że nieudany, bo większość społeczeństwa nagle zaczęła domagać się odwołania Grada.

Mimo to straty sondażowe są na razie niewielkie lub żadne. Platforma ciągle jest hegemonem. Co innego jednak odsłoniła sprawa Grada i to może mieć znaczenie dla dalszych losów PO i jej szefa. Sprawa Grada pokazała - o czym pisał Piotr Zaremba - "słabości tej ekipy, a może nawet bardziej stylu kierowania nią przez Tuska". Ujawniła narastające ograniczenia dotychczasowej wszechwładzy Tuska. Kilku polityków PO to zauważyło i można się spodziewać, że kiedyś nadejdzie moment, gdy skorzystają z tego. To nie będzie koniecznie musiało być dramatyczne zdarzenie typu wewnątrzpartyjnego przewrotu. To będą mogły być stosunkowe drobne, ale uciążliwe ustępstwa ze strony szefa rządu i partii.

Wreszcie jest kwestia, o której niewiele na razie wiadomo, ale może dotyczyć kondycji całego państwa. Negocjacje Tuska i Grada z bliskowschodnimi partnerami kilkakrotnie wyglądały jak błądzenie dziecka we mgle. Najwyżsi przedstawiciele państwa polskiego wdali się w negocjacje z ludźmi, o których nic nie wiedzieli. W strategicznej dziedzinie, jaką jest handel surowcami energetycznymi (przestańmy wierzyć w bajki, że sprzedaż stoczni nie miała nic wspólnego z kontraktem na gaz z Kataru), rozmawiali nie tylko z nobliwymi szejkami. Na dodatek dali się ograć.

Reklama

Jeszcze wiosną premier kilka razy powiedział do swoich najbliższych współpracowników o stoczniach: "Niech trafi je szlag. Może na ich gruzach coś wyrośnie".

Takie słowa mogą szokować w ustach szefa rządu, ale Tusk nie mówił nic nadzwyczajnego. Także rozsądniejsi politycy opozycji przyznawali, że w światowym przemyśle okrętowym panuje dekoniunktura, a rozwiązaniem dla polskich stoczni jest podział na mniejsze firmy produkujące, np. wieże wiertnicze, konstrukcje stalowe czy choćby jachty. Było wtedy też przyzwolenie społeczne na likwidację. Od lat palący opony stoczniowcy zbrzydli dużej części Polaków.

"Szkoda, że nie zlikwidowaliśmy wtedy stoczni. Nasze straty byłyby mniejsze, niż mamy dziś. Ale przyszedł Grad i zaczął mówić, że ma świetnego inwestora" - opowiada osoba z otoczenia Tuska. Inicjatywa ministra była wtedy nęcąca, bo szły wybory europejskie i można było się tym chwalić. Osoby wspominające zachowanie Grada w sprawie inwestora mówią o nadzwyczajnym optymizmie, który bił od ministra. Optymizmie sugestywnym, bo Grad - osoba o charakterze raczej dość siermiężnym - nie jest typem obrotnego i wygadanego akwizytora. Ten optymizm nie opuszczał zresztą Grada aż do momentu, gdy okazało się, że Katarczycy nie wpłacili pieniędzy.

Reklama

To jednak nie tłumaczy, dlaczego Tusk tak łatwo przyjął obietnice Grada. Znane bowiem były wcześniejsze niedbalstwa Grada w sprawie stoczni. Przez wiele miesięcy nie chciało mu się spotykać z kluczową w tej sprawie unijną komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes. Kręcił w tej sprawie jak dziecko, twierdząc, że Kroes nie chciała z nim rozmawiać. Dementował to rzecznik Komisji Europejskiej. "To komisarz Kroes zaoferowała spotkanie. Zaproponowała, że wróci wcześniej z konferencji w Nowym Jorku. Niestety, nie był tym zainteresowany" - mówił Jonathan Todd. Grad nie był też nigdy człowiekiem blisko związanym z Tuskiem, który z jakichś osobistych powodów mógł mieć na niego wpływ. Był tylko jednym z wielu ministrów do czarnej roboty i zbierania reprymend w przypadku niepowodzeń i złego humoru premiera.

Minister z Kancelarii Premiera Rafał Grupiński już post factum rozważa popełnione błędy: "Za dużo o tym gadaliśmy. A po drugie trzeba było przeprowadzenie kontraktu oddać Agencji Restrukturyzacji Przemysłu. Wtedy odium spadło by na nią, nie na polityków. Proszę zwrócić uwagę, że stoczniowcy dymili wyłącznie przy imprezach politycznych, np. zjeździe EPP, ale nie w momentach podejmowania decyzji o losie stoczni".

Kontrakt z Katarem oszałamiał. My mieliśmy zapewnić sobie bezpieczeństwo energetyczne, a oni uratować nasze stocznie. Oficjalnie rząd zaprzecza, że była to transakcja wiązana, po cichu politycy PO przyznają, że tak jest. "Pomysł miał sens, Olek się przy tym napracował, ale..." - mówi ważny polityki PO i wylicza owe "ale".

"Do wożenia skroplonego gazu do Polski Katarczycy potrzebują tylko pięciu statków. A nasze stocznie, by być rentowne, muszą mieć przynajmniej 20 zamówień rocznie. A co najważniejsze, nie wiem dlaczego podpisano kontrakt na dostawę skroplonego gazu, zanim nie zakończyło się postępowanie przetargowe. Na dodatek umowa nie jest sformułowana dla nas korzystnie. Gaz jest drogi i musimy zawsze odbierać zakontraktowaną ilość" - wylicza.

Grad miał pewną swobodę w negocjacjach z Katarczykami, ale nie do niego należało ostatnie słowo. "Konsultował wszystko z Donaldem i Grzegorzem" - mówi inny polityk PO. "Tusk jednak nie zgodziłby się na kontrakt, gdyby Grad go nie przekonał" - dodaje. Napady optymizmu Grad miał do samego końca. Jeszcze 31 sierpnia rano kazał zwołać konferencję prasową, by pochwalić się sukcesem. Szybko trzeba było ją odwoływać, bo nic się nie wydarzyło.

Wiedza o ograniczonej autonomii, i co za tym idzie odpowiedzialności, prawie wszystkich ministrów obecnego rządu jest powszechna w partii. Stąd tak łatwo uruchomił się powszechny chór obrońców Grada. Jeszcze na długo przed zapowiedzianym przez Tuska terminem ogłoszenia decyzji o ewentualnej dymisji. W mediach wszyscy politycy PO twierdzili, że Tusk nie powinien odwoływać Grada. "Nie powinien" to sformułowanie rzadko dziś używane przez podwładnych wobec szefów partii. "Uważam Grada za bardzo dobrego ministra, który doskonale wykonuje swoje funkcje" - mówił marszałek Bronisław Komorowski na kilka godzin przed wtorkowym posiedzeniem rządu, czyli tuż przed czasem decyzji Tuska. "On ma pracę sapera. Nikt z jego poprzedników nie wytrzymał tak długo bez zarzutów prokuratorskich i afer" - tłumaczy Andrzej Halicki. Rzeczywiście zarzutów nie było, ale drobne aferki - doniesienia o interesach żony czy odwiezienie służbową limuzyną córki z Warszawy do rodzinnego Tarnowa - zrobiły trochę szumu w mediach.

"On dużo napracował się przy swoich projektach, stoczniach, prywatyzacji i ugodzie z Eureko. Byłoby niesprawiedliwością niedocenienie tego" - komentuje decyzję premiera szef klubu Zbigniew Chlebowski. "Dokładnie tak jest. Grad byłby tylko kozłem ofiarnym" - rozwija inny poseł, już anonimowo. "Wszyscy w Platformie byli za Gradem. Ludziom nie podoba się publiczne sztorcowanie ministrów przez Tuska" - dodaje. Według niego ta metoda, która poskutkowała w przypadku ministra infrastruktury, który po reprymendzie przyspieszył przetargi na budowę autostrad, nie mogła być zastosowana wobec Grada - minister infrastruktury miał w ręce wszystkie narzędzia, a Grad był tylko wykonawcą.

Kolejny poseł cieszy się, że klub wysłał spontaniczny sygnał do Tuska. "Koledzy z kancelarii premiera traktują nas jak maszynkę do głosowania. Gdy my mówimy, że trzeba coś poprawić, to słyszymy od nich, że nie trzeba, bo przecież i tak sondaże są świetne".

To pokazuje, że w oczach polityków PO, którzy nie mają bezpośredniego wpływu na rząd, ale mają ambicje to uzyskać, sprawa Grada była swego rodzaju bitwą. Wygraną przez nich. To jednak ocena nazbyt optymistyczna. "Tusk nie zwróciłby uwagi na chór obrońców, gdyby nie udział Schetyny" - dodaje następny poseł.

Rzeczywiście wpływowy wicepremier zaangażował się w obronę ministra skarbu. Mówił w wywiadach, że trudno stworzyć dobry zespół, a dymisja sprawiłaby, że rząd Tuska przestałby nim być. Konkurenci Schetyny złośliwie komentują tę obronę. "Grad słucha we wszystkim Schetyny przy obsadzaniu spółek Skarbu Państwa. A nowy minister mógłby być mniej uległy i np. bardziej słuchać Tuska" - tłumaczy nasz informator. Rzeczywiście nie brakuje doniesień prasowych o kadrowej współpracy między szefem MSWiA i uległym wobec niego ministrem skarbu.

Jednak i dla samego premiera decyzja o odwołaniu konstytucyjnego ministra nie była łatwa. "Po co mamy ćwiczyć powtórkę z Czumy?" - politycy PO dobrze zapamiętali łapankę na ministra sprawiedliwości po odwołaniu Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Nawet nie było wiadomo, kto mógłby zastąpić Grada. Wśród potencjalnych następców wymieniano szefa sejmowej komisji skarbu Tadeusza Aziewicza, posła z tej komisji Włodzimierza Karpińskiego, także szefa jednej ze spółek węglowych. Jednak każdy z nich zapewniał, że nikt nie składał żadnej propozycji ani nie sondował ich zdania. Także ważni politycy PO mówią, że sprawa następcy w ogóle nie była rozważana. Zaś wymienione nazwiska to wynik tylko dziennikarskich spekulacji lub autopromocji któregoś z chętnych.

"Tusk nie usunął Grada także dlatego, że boi się efektu domina. I jest to powszechne przekonanie wśród ministrów tego rządu" - tłumaczy jeden z nich, tyle że z legitymacją PSL. Na rok przed wyborami prezydenckimi szef rządu wysłał do swoich podwładnych sygnał, że priorytetem dla niego jest spokój. Nie skuteczność ani nawet dyscyplina. Nawet najsłabszy minister będzie mógł dalej rządzić, o ile nie sprawi kłopotu w kampanii wyborczej.

To zresztą ściśle łączy się z Gradem. On ma zapewnić ponad 30 miliardów złotych z prywatyzacji, czyli częściowo zapchać dziurę budżetową i odwlec moment podjęcia niepopularnych decyzji, zwłaszcza podniesienia podatków. Stąd oficjalne tłumaczenie, dlaczego trzeba zostawić Grada na stanowisku. Drugim argumentem jest to, że Grad finalizuje kompromis z firmą Eureko w sporze o PZU. Spółka wygrała już międzynarodowy arbitraż i wyliczyła swoje straty na 35 miliardów złotych. Tyle niby Polska ma zapłacić, a Grad ma być tym, który nas uratuje. "Uda się. Co ma się nie udać? Głównym udziałowcem Eureko jest holenderski Rabobank, który ma też udziały w BGŻ. Skarb państwa sprzeda mu swoją resztówkę w BGŻ, a Rabobank pójdzie na kompromis. A Grad to przedstawi jako spektakularny sukces" - śmieje się jeden z posłów PO. Nawiasem: rzecznik Ministerstwa Skarbu w kwietniu tego roku mówił, że resort daje sobie czas na wypracowanie kompromisu do czerwca.

Wiadomo, że prywatyzacja będzie zadaniem znacznie trudniejszym niż negocjacje z Rabobankiem. Sceptycy, powołując się na dotychczasową działalność prywatyzacyjną Grada, uważają, że efekty będą niewielkie. Nie tylko dlatego, że w czasie kryzysu będzie mniej chętnych na kupno, a i ceny będą niższe.

"Rezultaty z prywatyzacji są mizerne. To była pseudoprywatyzacja" - mówił we wtorek rano prof. Leszek Balcerowicz, apelując do Tuska o odwołanie Grada. Ale jeśli nawet Grad zacznie postępować inaczej, to trafi na wiele przeszkód. Po pierwsze opór załóg prywatyzowanych zakładów. Po drugie sprzeciw opozycji - pamiętajmy o niedawnym przemówieniu prezydenta, który uznał kopalnie węgla kamiennego za niezbywalne dobro narodowe. Także opór koalicjanta, a sporo decyzji zależy od ministra gospodarki, czyli Waldemara Pawlaka. I wreszcie opór własnego środowiska - tych działaczy PO, którym bliższy jest konkret w postaci własnej synekury w spółce Skarbu Państwa niż abstrakcyjna wartość, jaką jest zmniejszanie dziury budżetowej. Poniekąd - choć raczej z innych przyczyn - Grad już to odczuł. Zapowiedział prywatyzację KGHM. Całkowicie to zdezawuował Grzegorz Schetyna, więc Grad grzecznie się wycofał. Ale pytanie pozostaje: ile jest jeszcze takich KGHM-ów i ich potężnych protektorów? I czy dalej Tusk i Jacek Rostowski mają dość siły, by skruszyć opór obrońców KGHM-ów we własnych szeregach?

Przy negocjacjach z Katarem i powiązaną z nim sprawą stoczni są też pytania o rolę specsłużb. I to w zakresie dużo większym niż tylko standardowe sprawdzanie kontrahenta. Nawiasem - jest też pytanie o skuteczność tego sprawdzania, skoro minister Grad nie mógł ustalić adresów nabywcy stoczni. Ale pogłoski o nadzwyczajnym udziale służb w finalizowaniu wiązanej transakcji bardzo chętnie powtarzają posłowie opozycji. Według nich poświęcone przez tajemniczego inwestora 8-milionowe wadium mogło być częścią rozliczeń z handlu bronią.

"Służby musiały być przy tym obecne. Tuż przed podpisaniem umów z Katarczykami Rosjanie kusili ich jakimiś atrakcyjnymi ofertami" - tłumaczy poseł PO. Według niego dochodziło do kontrowersji między Gradem a Jackiem Cichockim, który odpowiada w KPRM za służby specjalne. Grad miał kierować się kryterium czysto biznesowym, a Cichocki oponował, powołując się na bezpieczeństwo państwa.

Pogłoski o rozliczeniach za broń nie są wcale od rzeczy. W tajnym sierpniowym spotkaniu w Nicei między Tuskiem a premierem Kataru uczestniczył niejaki Abdul Rahman El-Assir, międzynarodowy handlarz bronią na wielką skalę, podejrzewany m.in. o kontakty z Al-Kaidą. Jego nazwisko pojawiło się rok temu i było wiązane z prezydenckim ministrem Robertem Drabą. Wtedy El-Assir też chciał kupować stocznie, tyle że dla kuwejckiego inwestora. Ofertę ministerstwo odrzuciło, a kontakty Draby okrzyknięto jako podejrzane. Dziś El-Assir przestał być problemem. "Mnie jest zupełnie wszystko jedno, czy to kupił handlarz bronią, bursztynem czy kiełbasą. My nie mamy pieniędzy, kupił ten, kto je ma, dla mnie jest ważne, żeby stocznie produkowały" - mówił zapytany o El-Assira premier Tusk.

Awantura o to była już w sejmowej komisji skarbu. Grad pytany przez Marka Suskiego z PiS ani razu nie zaprzeczył, że handlarz bronią ma udział w rozmowach. "Ta osoba, bo mówi się <jakiś handlarz bronią> - a ktoś, kto sprzedaje lub pomaga sprzedawać polską broń, to co to znaczy, że to jest zły czy to jest dobry człowiek?" - tak próbował wówczas bronić się Grad.

Nie mamy jeszcze pełnego spojrzenia na krajobraz po bitwie. Stocznie pewnie splajtują, Grad długo będzie ministrem. Jego pozycja, mimo porażki, paradoksalnie się wzmocniła. Bo osłabła pozycja premiera wobec własnych ministrów. Donald Tusk na rok przed wyborami prezydenckimi staje się coraz bardziej zależny od swojego otoczenia. Jeszcze nie jego zakładnik, ale już nie wszechmocny władca.