Dania postanowiła udowodnić, że można całkowicie obejść się bez ropy naftowej i gazu ziemnego. Do 2050 roku, jako pierwszy kraj na świecie, zamierza całkowicie zrezygnować z paliw kopalnych. Nie chodzi przy tym wyłącznie o polityczną poprawność, która nakazuje inwestowanie w zielone technologie. Kopenhaga postawiła na ekologię w nadziei na wielkie zyski.
W czasie gdy Unia Europejska przyjęła plan, by ze źródeł odnawialnych pochodziła jedna trzecia zużywanej energii, duńska Komisja Klimatyczna (KK) chce pójść znacznie dalej i całkowicie wykreślić węgiel i węglowodory z listy produktów wykorzystywanych w gospodarce. Ponaddwuletnim pracom komisji towarzyszyła ponadpartyjna zgoda.
– W zasadzie jedyna istotna różnica dotyczyła daty osiągnięcia celu. Rząd postulował 2050 r., opozycja optowała za 2045 r. – mówił „DGP” Nikolaj Lomholt Svensson, analityk z duńskiego ministerstwa klimatu i energii. Ostatecznie rząd postawił na swoim. Poza rezygnacją z ropy i gazu KK postuluje ograniczenie emisji gazów cieplarnianych o 80 – 95 proc. w porównaniu z 1990 r. Dla porównania: unijne założenia są o mniej więcej 20 pkt proc. skromniejsze.

Tania rewolucja

Reklama
Rząd zapewnia, że droga ku Danii wolnej od brudnych surowców nie uderzy obywateli po kieszeni. Według raportu KK obecnie przeciętna duńska rodzina płaci za prąd, gaz i utrzymanie samochodu 66,7 tys. koron (35,5 tys. zł) rocznie łącznie z podatkami. Gdy w 2050 r. taka sama rodzina przesiądzie się do elektrycznego samochodu i zainwestuje w bardziej ekologiczny dom, zapłaci jedynie o 350 koron (190 zł) więcej przy zachowaniu dzisiejszego poziomu cen. Rząd przyznaje, że najbardziej, bo o 40 proc., zwiększy się koszt posiadania auta, jednak straty mają zrekompensować niższe rachunki za prowadzenie domu.
Reklama
KK przekonuje też, że zielone zmiany nie obciążą przesadnie budżetu i do 2050 r. będą kosztować 17 mld koron (9 mld zł). Jednak zdaniem duńskiego ekosceptyka Bjoerna Lomborga dostosowanie się do wskazówek raportu będzie Danię kosztować 60 mld koron (32 mld zł) tylko w ciągu najbliższych dziesięciu lat. – A duńska rewolucja może do 2100 r. opóźnić proces globalnego ocieplenia o dwa tygodnie – ironizował Lomborg na łamach duńskiego dziennika „Berlingske Tidende”.
Przestawieniu się na zielone źródła energii ma towarzyszyć radykalny spadek energochłonności. Przede wszystkim chodzi o lepszą izolację cieplną budynków mieszkalnych, które konsumują 40 proc. energii zużywanej w Danii. – Oszczędzanie energii traktujemy po prostu jako jej kolejne źródło – mówi nam Thomas Nordli z firmy Rockwool, produkującej nowoczesną izolację. Dla Rockwoola lobbing na rzecz wymuszenia na Duńczykach dostosowania starych obiektów przemysłowych czy mieszkalnych do wyśrubowanych norm ekologicznych to szansa na wielomilionowe zyski.



Cel maksimum to wprowadzenie ustawowego wymogu budowania tzw. domów pasywnych, czyli samowystarczalnych energetycznie. W Skandynawii takie budynki to szybko rosnący biznes. Istnieją już całe eksperymentalne osiedla, takie jak podkopenhaskie Stenloese czy sztokholmskie Hammarby Sjoestad. Domy wyposażone we własne baterie słoneczne czy wiatrowe czerpiące wodę z deszczówki i wysyłające do powtórnego wykorzystania większość wytworzonych śmieci są droższe od zwykłych o kilkanaście procent. Wkrótce jednak (a konkretnie od 2020 r.) budowa innego domu będzie w Danii niezgodna z prawem.

Podatki, podatki, podatki

O duńskiej zielonej rewolucji można mówić od czterech dekad. Początek dały jej kryzysy naftowe lat 70. Jednak o ile Amerykanie postanowili wówczas spalać mniej ropy i przesiąść się np. do mniejszych samochodów, o tyle Duńczycy stwierdzili, że lepiej zlikwidować przyczynę problemów, niż łagodzić ich objawy. W tamtym czasie w duńskim bilansie energetycznym saudyjska ropa stanowiła aż 95 proc.
– Gdy ceny ropy po kryzysie naftowym zaczęły spadać, nasz rząd sztucznie je utrzymywał, uzupełniając je podatkami. W ten sposób zmusił przedsiębiorców do aktywnego poszukiwania nowych źródeł energii – tłumaczy „DGP” Finn Mortensen, szef Konsorcjum Klimatycznego, organizacji lobbującej na rzecz przyjaznych środowisku rozwiązań energetycznych.
– Obowiązuje jedna zasada: truciciele mają płacić więcej – podkreśla Nikolaj Lomholt Svensson. I podaje przykład tego typu polityki podatkowej: przy rejestracji samochodu osobowego płaci się podatek w wysokości aż 180 proc. jego wartości. Chyba że jest to samochód elektryczny – wówczas podatek nie jest pobierany. W ten sposób rząd pośrednio sprawia, że firmy czują większą presję na nowatorskie, zielone rozwiązania technologiczne. Sojusznikiem władz jest społeczeństwo, w pełni oddane ekologicznym ideałom. W siedzibie ministerstwa klimatu i energii przy ulicy Stormgade w Kopenhadze jest nawet specjalnie miejsce na rower ministra.
Efektów rządowego zaangażowania nie trzeba daleko szukać: DONG Energy, krajowy monopolista w dziedzinie ropy i gazu, zaczął inwestować w budowę elektrowni wiatrowych czy interesować się pozyskiwaniem energii z biomasy. Najnowszym trendem jest budowanie wiatraków na wodach przybrzeżnych. Chodzi o to, by zminimalizować koszty społeczne i konieczność wypłacania odszkodowań okolicznym mieszkańcom. Wiatraki są co prawda ciche, ale przy niskim słońcu rzucają cień na odległość nawet trzech kilometrów.
W miarę rozwoju technologii niewielka Dania przestała lokalnym koncernom wystarczać. Firmy zaczęły się zatem rozglądać za nowymi kierunkami ekspansji. Jak ocenił w rozmowie z nami Ivan Christiansen, który w DONG Energy odpowiada za inwestycje w Polsce, nasz kraj ma potencjał na budowę elektrowni wiatrowych o łącznej mocy 8 tys. MW (czyli około 4 tys. turbin). Dla porównania: trzy działające dziś u nas duńskie elektrownie wiatrowe dysponują łączną mocą 136,5 MW. Na celowniku zaś są kolejne kraje, choćby Białoruś, która dysponuje dziś zaledwie dwiema podobnymi siłowniami.



Zasady można nagiąć

Ekologiczna retoryka nie przeszkadza duńskiemu koncernowi inwestować w brudną energię, jeśli tylko może się to opłacić. Ten sam DONG Energy w 2006 r. zawarł z Gazpromem 20-letni kontrakt na dostawy budowanym właśnie gazociągiem północnym 1 mld m sześc. rosyjskiego gazu rocznie, poczynając od 2020 r. W zeszłym roku podpisano aneks dwukrotnie zwiększający dostawy od 2012 r. Mimo to przedstawiciele firmy utrzymują w rozmowie z nami, że umowa gazowa z Rosją ma charakter tymczasowy, a długofalowym celem jest rezygnacja z dostaw gazu.
Sprzeczności towarzyszą także działaniom rządu. Oficjalnie Kopenhaga odżegnuje się pod naporem społecznym od sięgnięcia po energetykę jądrową. Mimo to – jak przyznał w rozmowie z „DGP” jeden z rządowych ekspertów – nie wyklucza się importu prądu wyprodukowanego przez szwedzki atom. Fakt, że najbliższa szwedzka siłownia jądrowa jest oddalona zaledwie o 50 km od duńskich wybrzeży, tylko dodaje smaczku tym zapowiedziom. Głoszenie ekologicznego podejścia do biznesu nie przeszkadza też jednemu z dyrektorów firm budowlanych, który codzienną drogę z domu w północnej Jutlandii do pracy w duńskiej stolicy pokonuje... rejsowym samolotem.
Dania promuje bowiem zielone technologie nie tylko ze względu na bezdyskusyjne korzyści dla środowiska naturalnego, chęć życia w czystym świecie i walki z globalnym ociepleniem. Lobbing na rzecz bardziej ekologicznego podejścia do gospodarki to także możliwość zarobienia kolosalnych pieniędzy dla firm z najrozmaitszych branż – od energetyki przez producentów samochodów aż po sektor budowlany. Według szacunków rządu w Danii tylko unijny rynek siłowni wiatrowych do 2030 r. ma rosnąć w tempie 15 – 20 proc. rocznie, czyli o 1 mld koron (530 mln zł). Po pieniądze sięgną firmy z państw, które najwcześniej podążą za modą na ekologię. A nikt nie inwestuje w nią z tak wielkim przekonaniem jak kraje skandynawskie.