Najpilniejszym zadaniem po awarii w elektrowni Fukushima I jest wychłodzenie reaktorów - powiedzieli PAP polscy eksperci. Ich zdaniem, jeśli nie nastąpi nic niespodziewanego, sytuacja w elektrowni może się uspokoić za kilka tygodni."W uszkodzonych reaktorach najważniejsze jest teraz usunięcie ciepła, dlatego trzeba je ochładzać" - powiedział PAP ekspert Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej dr Krzysztof Rzymkowski.

Reklama

Jak wyjaśnił, podczas trzęsienia ziemi zerwały się wszystkie połączenia prądowe, ale gdy uda się doprowadzić prąd, to uruchomione zostaną wszystkie systemy awaryjne. Możliwe będzie też zapewnienie stałego zasilania dla pomp chłodzących reaktory. Japońskie władze poinformowały, że prace nad ustawieniem awaryjnej linii doprowadzającej prąd do elektrowni Fukushima I, powinny się zakończyć już w czwartek.

"To powoli będzie prowadziło do uspokojenia sytuacji. Same reaktory w zasadzie od dwóch dni mają stan stabilny. Uspokojenie całej sytuacji może potrwać 2-3 tygodnie, bo jest tam przecież kilka reaktorów" - wyjaśnił dr Rzymkowski.

Dodał, że nadpalenie reaktora "w jakimś sensie jest groźne, ale może spowodować najwyżej wydostanie się na zewnątrz aktywnej pary".

Prof. Jacek Jagielski z Instytutu Problemów Jądrowych (IPJ) w Świerku przypomniał, że na razie pręty są jeszcze w zbiorniku reaktora. "Mogą się przetopić aż do osłony bezpieczeństwa. Jeśli i ją przetopią - co jest mało prawdopodobne - pozostaje jeszcze betonowy bunkier. Najprawdopodobniej jednak rdzeń pozostanie wewnątrz osłony bezpieczeństwa. W najgorszym wypadku trzeba będzie zbudować wokół reaktora szczelny sarkofag i zostawić tak na kilkaset lat" - powiedział.

Reklama

Dr Rzymkowski uważa, że na razie nie powinno się straszyć stopieniem się rdzenia reaktora. "Trudno ocenić, jak długo taki proces topnienia mógłby potrwać. Wszystko zależy od tego, jak duża temperatura powstanie, ale materiału jądrowego jest tam bardzo dużo. Prorokowanie jest ogromnie trudne. Myślę jednak, że najgorszy scenariusz nie nastąpi" - powiedział.

Zdaniem prof. Jagielskiego, trudna do oceny wielkość zagrożonej strefy bardzo zależy od zmieniających się warunków, zwłaszcza wiatru, który może wywiać promieniotwórcze izotopy nad ocean. "To, co wyniosło się w górę, jest w jakimś stopniu promieniotwórcze, ale nie niesie specjalnego zagrożenia, przede wszystkim dlatego, że bardzo silnie się rozprasza" - ocenił.

Reklama

Według niego, nie wiadomo też, czy i jaki obszar zostanie trwale skażony.

Ekspert z IPJ zaznaczył, że ludność z okolic uszkodzonej elektrowni jądrowej została ewakuowana już wcześniej prewencyjnie - zanim w ogóle stwierdzono zagrożenie. "Rząd japoński przyjął takie procedury postępowania nie tylko, by uniknąć zagrożenia dla ludności, ale by ułatwić pracę służbom technicznym. Japończycy są bardzo wyczuleni na zagrożenie atomowe" - wyjaśnił.

W opinii Jagielskiego, mamy teraz do czynienia z przesadnymi reakcjami, bo skażeniem nie jest zagrożona nawet większa część Japonii, nie mówiąc już o Chinach czy rosyjskim Dalekim Wschodzie. "Zwłaszcza w Europie, nawet przy najgorszym scenariuszu, nie ma sensu przyjmowanie tabletek z jodkiem potasu czy płynu Lugola - w zbyt dużej dawce mogą być szkodliwe" - podkreślił profesor.

Silne trzęsienie ziemi i fala tsunami, które nawiedziły Japonię w miniony piątek, uszkodziły m.in. systemy chłodzenia w elektrowni atomowej Fukushima I, położonej około 240 km na północ od Tokio. Do atmosfery przedostała się radioaktywna para. Władze od kilku dni próbują zapobiec temu, by woda, która ma chłodzić pręty paliwowe w reaktorach, nie wyparowała, co mogłoby doprowadzić do ich stopienia. Obecnie wysiłki skoncentrowane są usuwaniu uszkodzeń po środowym pożarze w budynku reaktora nr 4.