Motywy postępowania stoczni nie są stronie polskiej znane.

Stocznia nie kontaktowała się ani z załogą Chopina na miejscu, ani też z armatorem - Wyższą Europejską Szkołą Prawa i Administracji w Warszawie. Stocznia nie ustosunkowała się też do pytań PAP.

Reklama

STS Fryderyk Chopin stracił oba maszty przy sztormowej pogodzie w końcu października ubiegłego roku, płynąc na Karaiby z uczniami Szkoły Pod Żaglami. Został odholowany do portu w Falmouth w Kornwalii, a uczniowie wrócili do Polski autokarem.

"Po otrzymaniu wiadomości o zajęciu rei wysłaliśmy do stoczni maila z zapytaniem, ale nie mamy odpowiedzi. Jeśli nie nadejdzie przez weekend, to w poniedziałek będziemy telefonować" - powiedział PAP Dominik Pietrowski z Biura Armatorskiego STS Fryderyk Chopin w Warszawie.

Reklama

"Jest to dla nas sprawa niejasna. Płatności za remont regulujemy na bieżąco, a żadnego uzasadnienia nie przedstawiono ani załodze statku, ani nam" - zaznaczył.

Piątkowy komunikat prasowy armatora informuje, że dotychczas zapłacił stoczni 170 tys. funtów szterlingów, a kolejne 50 tys. funtów, których wypłata została wstrzymana w związku z incydentem, zostanie przekazane w poniedziałek. Ogółem remont ma kosztować ok. 290 tys. funtów. Resztę należności armator przekaże po zakończeniu robót.

Pełną sumę odszkodowania z tytułu sztormowych zniszczeń wypłacił armatorowi ubezpieczyciel - PZU, więc finansowanie remontu nie jest zagrożone.

Reklama

"Nie mogliśmy się doprosić, by stocznia zaczęła nam zakładać reje. Gdy była ładna pogoda, nie mieli czasu, a gdy go mieli, pogoda się popsuła" - powiedział w rozmowie z PAP kapitan Ostrowski.



"W środę, gdy znów wyszło słońce, powiedziano nam, że nie ma pieniędzy, więc rei nie będzie się wciągać. Z pomocą urządzeń na statku zaczęliśmy więc wciągać je sami. Wciągnęliśmy sześć, które uprzednio sami uzbroiliśmy, a wieczorem stocznia przyjechała i zabrała resztę rei z nadbrzeża" - dodał.

Ostrowski nie wyklucza, że stocznia zorientowała się, iż załoga potrafi sobie sama poradzić z wciąganiem rei na maszt i nabrała obaw, że straci spodziewany przychód z wynajmu dwóch dźwigów i dwóch roboczodniówek dla 10 pracowników.

"Oficjalnie tłumaczono nam, że zachodzą obawy, iż możemy uciec, ale nawet gdybyśmy chcieli, nie mamy dokąd. Stocznia ma całą dokumentację prac, bez której nie dostaniemy karty bezpieczeństwa PRS (Polskiego Rejestru Statków)" - wyjaśnia.

"Pracownicy stoczni mogli do nas przyjść i uprzedzić, że z obawy przed ucieczką będą zabierać reje, to wówczas byśmy ich nie wciągali, a tak zablokowali nam prace. Przez cały weekend nie mamy nic do roboty" - skarży się kapitan.

Stocznia musi jeszcze zamontować Chopinowi linę łączącą oba maszty - grot i fok. Jest to z jej strony ostatni element prac.

Nadal nieuregulowana jest sprawa rozliczeń z kutrem Nova Spiro, który holował uszkodzonego Chopina do Falmouth. Prawnicy spierają się, czy było to ratowanie życia, czy też ratowanie mienia. Od tego zależy wysokość wynagrodzenia dla właściciela kutra.

Formalnie Chopin ma status statku aresztowanego. Areszt nałożono na wniosek prawników reprezentujących właściciela kutra. Bez uchylenia aresztu nie może z Falmouth wypłynąć.

W świetle nieprzewidzianych trudności zaplanowane na połowę kwietnia odpłynięcie żaglowca do Szczecina może się opóźnić.