Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że dzisiejszy szczyt UE – Ukraina zakończy się klapą. Uzgodniona już umowa stowarzyszeniowa o wolnym handlu raczej nie będzie parafowana. Historia pokazuje, że na każdym ochłodzeniu relacji Kijowa z Brukselą korzysta Rosja.
Rosjanie dostaną do rąk argument, który może pomóc im w nakłanianiu sąsiadów do przyłączenia się do kolejnych projektów integracyjnych na obszarze postsowieckim – Unii Celnej czy Unii Eurazjatyckiej. Ten drugi pomysł już dziś jest nazywany idee fixe zbliżającej się kolejnej prezydentury Władimira Putina.
Dzisiaj w Kijowie w najlepszym razie można liczyć na oficjalne ogłoszenie zakończenia negocjacji stowarzyszeniowych. – Pewne kwestie wciąż pozostają otwarte i parafowanie w sposób całkiem oczywisty nie będzie na szczycie możliwe – powiedział przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. „Otwarte kwestie” to oczywiście kara siedmiu lat więzienia dla Julii Tymoszenko i przedłużający się areszt wobec szefa MSW w jej rządzie, Jurija Łucenki. Prezydent Wiktor Janukowycz wielokrotnie dawał do zrozumienia, że liderka opozycji wkrótce wyjdzie na wolność. Jednak gdy przychodziło do decyzji, wszelkie wnioski były odrzucane przez parlament.
Dlatego, mimo starań polskich dyplomatów i polityków, część państw zachodnich wykorzystała sprawę Tymoszenko do zablokowania parafowania umowy. Polakom udało się jedynie wywalczyć rekomendację Europarlamentu, który zalecił podpisanie umowy z Kijowem do końca roku. – Bardzo trudno było nam wytłumaczyć, dlaczego Polska, dotychczas pryncypialnie traktująca naruszenia praw człowieka na Wschodzie, tym razem stoi murem za Ukrainą. To była także dla nas lekcja politycznego realizmu – mówi „DGP” jeden z polskich europosłów.
Reklama
Postawa Warszawy jest jednak jasna. Dla Polski przekreślenie rozmów o umowie stowarzyszeniowej, w ramach których Ukraińcy poczynili realne postępy, oznacza wzmocnienie wschodniego wektora polityki Kijowa i co za tym idzie – wpływów Rosji. Wicepremier Serhij Tihipko już zasugerował, że Ukraina skieruje oczy na Wschód. A MSZ – który jeszcze niedawno słyszał od Janukowycza ultimatum (albo umowa, albo dymisje) – ogłosił, że kwestia parafowania umowy na szczycie „nie ma zasadniczego znaczenia”.
Reklama
Komplikowanie sobie relacji z Zachodem na własne życzenie to ukraińska tradycja. Na przełomie lat 90. i 2000 Kijów przeżył już okres intensywnego zbliżenia z Europą. W 1999 r. UE przyjęła wspólną strategię na rzecz Ukrainy, corocznie odbywało się kilkaset spotkań na różnym szczeblu z przedstawicielami NATO. Ocieplenie zakończyło się, gdy Ukrainę posądzono o łamanie embarga na dostawy broni do Iraku, a prezydent Leonid Kuczma został oskarżony o współudział w porwaniu i zabójstwie reportera gazety „Ukrajinśka Prawda” Heorhija Gongadzego.
Kuczma szybko stał się pariasem Europy. Jedynym zachodnim przywódcą, który nadal się z nim spotykał, był Aleksander Kwaśniewski. Ukraiński prezydent był izolowany na szczycie NATO w Pradze w 2002 r. Skutkiem było postępujące zbliżenie z Rosją. Rok później Kijów podpisał umowę o utworzeniu Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej (nie weszła w życie). Moskwa w roli kija wykorzystywała wówczas spór graniczny o wyspę Tuzła. Tym razem Rosjanom również chodzi o zwerbowanie Ukraińców do kolejnych projektów integracyjnych. Bez Kijowa jakiekolwiek inicjatywy zjednoczeniowe na obszarze postsowieckim są postrzegane nad Wołgą jako niepełne. Marchewką są obietnice obniżenia cen gazu, rolę kija ogrywają groźby wojny handlowej i ograniczenia importu z Ukrainy.