Somalia uważana jest za tzw. upadłe państwo, w którym nie ma silnego, centralnego ośrodka władzy kontrolującego całe terytorium, działają organizacje zbrojne i piraci, a poziom życia ludności należy do najniższych w świecie.

Premier Wielkiej Brytanii David Cameron był w ubiegłym tygodniu gospodarzem międzynarodowej konferencji na temat Somalii, na której obiecał pomoc humanitarną, finansową i wsparcie dla tamtejszych władz w walce ze zbrojnymi ugrupowaniami nieuznającymi władz w Mogadiszu. Wcześniej z nieoczekiwaną wizytą do Somalii pojechał szef brytyjskiego MSZ William Hague.

Reklama

Według "Observera" u podłoża tego nagłego politycznego zainteresowania władz w Londynie Somalią są rachuby, że w prowincji Punt w północno-wschodnim rejonie Somalii znajdują się złoża ropy naftowej, co w marcu mają potwierdzić próbne wiercenia kanadyjskiego koncernu Africa Oil.

Somalijski minister odpowiedzialny za negocjację porozumień naftowych w Punt Abdulkadir Abdi Haszi powiedział "Observerowi", że liczy na to, iż koncern BP (dawne British Petroleum) będzie miał swój wkład w wydobyciu somalijskiej ropy.

Oprócz ropy Somalia najprawdopodobniej ma złoża gazu i uranu.

Reklama

Africa Oil ocenia somalijskie rezerwy ropy naftowej znajdujące się na dwóch obszarach, na których prowadzi się wiercenia, na 4 mld baryłek. Ich rynkowa wartość po obecnej cenie odpowiada 500 mld USD. Inne wyceny sugerują, że w samej tylko prowincji Punt rezerwy mogą wynosić nawet 10 mld baryłek.

Jeśli rachuby te potwierdzą się, to Somalia znajdzie się w grupie 20 państw posiadających największe rezerwy ropy naftowej na świecie - zaznacza "Observer". Kraj może też posiadać bogate złoża ropy na dnie Oceanu Indyjskiego, według niektórych ocen przekraczające 100 mld baryłek, a więc porównywalnie z potwierdzonymi złożami, które ma Kuwejt.

Somalijskimi bogactwami naturalnymi interesują się też USA i Chiny. Do ich eksploatacji przymierzano się z początkiem lat 90. XX wieku, ale na przeszkodzie stanął wybuch wojny domowej. Obecnie, po serii porażek zadanych działającym na południu islamistom z ruchu Al-Szebab, sytuacja uważana jest za wystarczająco bezpieczną, by można było przystąpić do wierceń.