W czasie spotkania w Beverly Hills w Kalifornii Romney pozwolił sobie na dość osobistą refleksję. Kandydat Republikanów na prezydenta USA opowiadał o nieprzyjemnej przygody, jaką przeżyła jego żona. Samolot, którym Ann Romney podróżowała do Santa Monica musiał lądować awaryjnie. Okazało się bowiem, że doszło do usterki elektrycznej.

Reklama

Cieszę się, że jest na ziemi, cała i zdrowa. I sądzę, że nie zdaje sobie ona sprawy, jak bardzo wielu z nas się o nią martwiło - stwierdził Romney. I zaczął głośno zastanawiać się nad obowiązującymi w samolotach rozwiązaniami technicznymi. Kiedy w samolocie pojawi się ogień, nie ma gdzie uciekać. Nie ma skąd wziąć tlenu, by wpuścić go do środka, ponieważ nie otwierają się okna. Nie wiem, dlaczego tak jest. To prawdziwy problem. To bardzo niebezpieczne. A ona dusiła się i tarła oczy. Na szczęście, było wystarczająco dużo tlenu dla obu pilotów, by udało się bezpiecznie wylądować w Denver - relacjonował Romney.

A tymczasem wytłumaczenie wiecznie zamkniętych okien w samolocie jest dość proste. Chodzi o ciśnienie atmosferyczne, które na wysokości, na jakiej latają samoloty pasażerskie, jest znacznie nie. Maski tlenowe, które znajdują się na pokładzie, mają chronić przed groźnymi dla bezpieczeństwa sytuacjami ewentualnego rozszczelnienia kabiny pasażerskiej.